środa, 20 marca 2024

Pokochaj swoją celę - św. Antoni Wielki

Powiedział także: „Jak ryby, które za długo leżą na brzegu, giną, tak i mnisi, którzy zwlekają z powrotem do celi albo wdają się w rozprawy ze świeckimi, tracą zdolność do skupienia. Toteż jak rybie do morza, tak nam trzeba wracać do celi: abyśmy przebywając zbyt długo na zewnątrz nie zapomnieli o czujności wewnętrznej”.

Dla mnichów pustyni cela była ośrodkiem całego życia. Oznaczała ona pewien określony teren, w ramach którego mieszkali, pracowali, modlili się i spożywali posiłki. Opuszczali ją rzadko i niechętnie, w stałości miejsca upatrując jeden ze środków do osiągnięcia świętości.

Cela stwarzała pewną przestrzeń wolności od rozproszeń, które utrudniały skupienie się na sprawach Bożych.

Porównanie, którym posługuje się święty Antoni przywołuje na myśl opisywanie środowiska życia, specyficznego dla konkretnych organizmów. Dla ryb jest nim woda, dla mnichów - cela.

Przebywanie poza właściwym środowiskiem, jest możliwe, ale tylko na krótką metę. Jeśli się przedłuża, pojawiają się negatywne konsekwencje tego stanu.

Pytanie, które rodzi się we mnie po lekturze tego apoftegmatu brzmi: Jakie jest moje środowisko? Jakie warunki pomagają mi na osiągnięcie optymalnego rozwoju?

Albo inaczej. Przebywanie w jakich miejscach rozstraja mnie najbardziej? Co mi najbardziej szkodzi?

Innymi słowy: Co jest moją celą? Gdzie ona się znajduje?

Wiem, że nie będę w stanie realizować życia takiego jak mnisi podobni świętemu Antoniemu. Nie mam szansy zamknąć się w małej celi, która całkowicie oddzieli mnie od świata. Ale może powinienem stworzyć sobie jakąś jej namiastkę? Znaleźć swoje miejsce, czas,  w którym będę mógł skupić się na swojej relacji z Bogiem. Pewien stały rytuał, dzięki któremu będzie wzrastać moja wewnętrzna czujność i skupienie.

wtorek, 19 marca 2024

Życie od bliźniego - św. Antoni Wielki


 Powiedział także: „Od bliźniego jest życie lub śmierć. Bo jeżeli pozyskaliśmy brata, Boga pozyskaliśmy; ale jeżeli zgorszyliśmy brata, zgrzeszyliśmy przeciw Chrystusowi”.


W duchowości Ojców Pustyni dużo jest miejsca na miłość bliźniego.

Nie przeszkadza im w tym ascetyczne życie, nie przeszkadza im w tym odosobnienie. W bliźnim starają się dostrzegać - zgodnie zresztą ze wskazaniem Ewangelii - przychodzącego do nich Chrystusa.

Dlatego powyższe zdanie św. Antoniego należy rozważać nie w odniesieniu do Ewangelii, w której czytamy: "Cokolwiek uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych, mnieście uczynili."

To właśnie ona zdaje się być źródłem myśli wyrażonej przez świętego Antoniego.

To zdanie pokazuje też, że nawet jeśli ucieczka na pustynię była związana z odsunięciem się od społeczności, od pewnego sposobu życia, w którym trudniej było skupić się na Bogu, to jednak nie była odsunięciem się od człowieka. Odejście na pustynię, motywowane przykazaniem Miłości Boga, nie zwalniało z obowiązku przestrzegania obowiązku przykazania Miłości Bliźniego.

Fakt - zobaczymy to w późniejszych apoftegmatach - czasami to okazywanie miłości drugiemu człowiekowi potrafiło przybierać twardą czy oschłą formę. Czasem wiązało się z jakąś trudną próbą, czy ostrym napomnieniem. Ale nigdy nie zaniedbywano okazywania miłości drugiemu człowiekowi.

Właściwie, to aż chciałoby się jeszcze kilka słów poświęcić przy czytaniu tego apoftegmatu tematowi zgorszenia. Wydaje się, że współczesny człowiek nie bardzo go rozumie. Może inaczej. Rozumie go bardzo jednostronnie.

Bardzo łatwo posługiwać się nam pojęciem zgorszenia w sytuacji, kiedy czyjeś niestosowne, niewłaściwe czy wprost - złe postępowanie gorszy nas samych. Potrafimy wtedy wyraźnie wskazać przyczynę naszego zgorszenia i potępić gorszyciela i jego gorszące postępowanie. Przyjmujemy postawę oburzenia i jesteśmy gotowi wyciągać konsekwencje, albo przynajmniej tego żądać od ludzi, którzy mają taką możliwość.

Zgorszenie też potrafi stać się dla nas usprawiedliwieniem do odejścia, zmiany decyzji itp.

Łagodniej spoglądamy na temat wówczas, kiedy to nas posądza się o gorszące postępowanie. Kiedy to do nas można by się przyczepić. 

Wtedy o wiele łatwiej przychodzi nam machnięcie ręką, zbycie sprawy lekceważeniem, traktowanie jej jako nieistotnej.

Zasadniczo - łatwiej nam wymagać od innych, niż od siebie.

Warto czasem przystanąć i zastanowić się. Czy moje postępowanie nie jest gorszące? Czy ktoś nie gorszy się na przykład tym, że pięknie mówię o sprawach Bożych, ale przy baczniejszym spojrzeniu na moje życie nie da się dostrzec tego, bym swoimi własnymi słowami się jakkolwiek przejmował...

Jeżeli zgorszyliśmy brata... Znaczy - jeśli w jakikolwiek sprawiliśmy, że stał się gorszym człowiekiem, że zwątpił, upadł...

"Wszystko cokolwiek uczyniliście jednemu z braci tych moich najmniejszych..."

poniedziałek, 18 marca 2024

Miej umiar - św. Antoni Wielki


"Powiedział też, że są ludzie, którzy wyniszczyli ascezą swoje ciało, ale ponieważ zabrakło im roztropności, oddalili się od Boga."

Biorąc pod uwagę to, jak bardzo ostre praktyki ascetyczne podejmowali mnisi na pustyni, powyższe zdanie świętego Antoniego jest zadziwiająco wyważone. Przy okazji pokazuje jednak  bardzo ważną sprawę.

Asceza rozumiana jako umartwienie ciała nie była dla mnichów celem samym w sobie. Była jedynie środkiem, który miał służyć osiągnięciu zamierzonego celu.

Antoni wskazuje, że ważną cechą mnicha-pokutnika jest zdrowy rozsądek, który pozwala mu na zachowanie właściwej miary podejmowanych praktyk, tak, aby nie stały się one ważniejsze od Boga, do którego mają prowadzić.

Widocznie taka przesada musiała się przydarzać na pustyni, skoro św. Antoni tak radykalnie się o niej wypowiada.

Panu Bogu nie chodzi o to, by człowiek całkowicie wyniszczył swoje ciało, tak jakby było czymś gorszym albo nieważnym uwagi. Otrzymaliśmy je o Niego. Powinniśmy się o nie troszczyć.

Przesadne umartwienie, takie które prowadzi do utraty zdrowia jest wykroczeniem przeciwko piątemu przykazaniu. Grzechem. I jako takie - oddala od Boga.

Stara praktyka Kościoła zawsze podpowiadała, że ktoś, kto pragnie podejmować jakieś szczególne, nadzwyczajne umartwienie, powinien to robić poddając się przewodnictwu spowiednika albo kierownika duchowego. Dzięki takiemu podejściu można było uniknąć przesady ze strony pokutującego, a nawet przerwać podejmowaną praktykę, gdyby okazała się stwarzać większe zagrożenie duchowe niż przynosiła pożytku.

Rozszerzając rozumienie tego apoftegmatu, warto pomyśleć o praktykowaniu pobożności w ogóle, bo roztropność powinna wyrażać się nie tylko w podejmowaniu umartwienia.

Można wykazać się brakiem roztropności także wtedy, kiedy zapomina się o swoim podstawowym powołaniu i w imię pobożności zaniedbuje obowiązki stanu. 

Taką sytuacją byłaby na przykład historia żony, która z racji podjętych zobowiązań modlitewnych nie znajduje czasu na budowanie relacji z mężem, ojca, który modlitwę przedkłada nad czas spędzany z dziećmi itp. 

Musimy pamiętać, że o ile modlitwa sama w sobie jest praktyką pobożną i dobrą, to nie możemy nią usprawiedliwiać działania obiektywnie złego.

Bądźmy więc roztropni.

niedziela, 17 marca 2024

O pokorze - święty Antoni Wielki

 


Powiedział abba Antoni: „Zobaczyłem wszystkie sidła nieprzyjaciela rozpostarte na ziemi, jęknąłem więc i powiedziałem: «A któż się im wymknie?» I usłyszałem głos mówiący do mnie: «Pokora».


Współczesny człowiek niespecjalnie przejmuje się Szatanem i jego możliwościami. Zepchnęliśmy go pomiędzy bajki i legendy, uczyniliśmy "spoko gościem" z serialu "Lucyfer" czy karykaturalną postacią z kreskówek. Nie traktujemy go poważnie.

Antoni i jemu podobni mieli do niego zdecydowanie odmienne podejście. 

Dla nich Szatan był całkiem realnym przeciwnikiem, z którym należało się liczyć. Był kimś, kto angażował się w walkę o duszę człowieka i dążył do tego, by człowiek nie mógł osiągnąć zbawienia. Jego bronią były pokusy, a w szczególnych sytuacjach inne sposoby nękania człowieka.

Życie mnichów pustyni, jakie poznajemy z apoftegmatów obfituje w różnego rodzaju walki z pokusami. Jedne spektakularne, inne zupełnie zwyczajne (o ile tak można nazwać walkę o zbawienie duszy).

Wizja świętego Antoniego pokazuje jeden z najbardziej uniwersalnych metod radzenia sobie z działaniami Szatana - pokorę.

Jest ona niedoceniana, zwłaszcza współcześnie. Mimo to, pozostaje skuteczna.

Ale w jaki sposób to działa?

Po pierwsze, człowiek pokorny jest świadom obiektywnej potęgi Szatana, dlatego w walce z pokusą nie stawia tylko na własne siły, ale opiera się na Bogu. To w Bożej łasce szuka pomocy i dzięki Bożej łasce może zwyciężyć.

Po drugie, człowiek pokorny zdając sobie sprawę z własnej słabości, nie wystawia się na próbę. Stara się o to, by nie wystawiać się na okoliczności, w któych pokusa może go pokonać.

Takiej pokory mnisi uczyli się każdego dnia spędzonego na pustyni. Taka pokora może być ratunkiem także dla nas.

sobota, 16 marca 2024

Tu i teraz... - Święty Antoni Wielki


Abba Pambo pytał abba Antoniego: „Co mam robić?” Starzec mu odpowiedział: „Nie ufaj własnej sprawiedliwości , nie troszcz się o to, co minęło, a powściągnij swój język i brzuch”.


Na pustyni był taki zwyczaj, że do mnichów znanych ze szczególnej mądrości przybywali inni, którzy stawiali im pytanie o to, w jaki sposób mają postępować, aby osiągnąć Zbawienie. Pytania w stylu: Abba, powiedz słowo... Co mam robić... w oczywisty sposób pojawiają się w Apoftegmatach bardzo często.

W powyższym pytającym jest Abba Pambo (po którym też ostało się kilka całkiem zgrabnych opowieści). 

Spójrzmy na odpowiedź, jaką otrzymuje od Abba Antoniego.

Na początku wypada się zastanowić nad tym, co oznaczają słowa: "Nie ufaj wasnej sprawiedliwości". Jest to dość istotne, ponieważ co jak co, ale sprawiedliwość kojarzy się nam raczej pozytywnie, jako cnota, którą warto posiadać i którą warto żyć. I święty Antoni pewnie by się z tym zgodził. Bo w jego wypowiedzi nie chodzi o odrzucenie sprawiedliwości jako takiej. On podkreśla, by nie czynić w niej punktem odniesienia siebie samego. 

Interpretując ten apoftegmat, warto przywołać słowa św. Pawła, które zawiera w drugim liście do koryntian, w pierwszym rozdziale, w dziewiątym wersie: "Lecz właśnie w samym sobie znaleźliśmy wyrok śmierci: aby nie ufać sobie samemu, lecz Bogu, który wskrzesza umarłych."

Antoni zwraca uwagę na to, że człowiek nosi w sobie zdolność do swoistego wykrzywienia najpiękniejszej nawet cnoty. Że kiedy próbuje z siebie robić punkt odniesienia. Kiedy siebie samego stawia w centrum jakiejś sprawy, to ostatecznie prawie zawsze coś się karykaturyzuje, coś się wykoślawia.  Dlatego pomny na upomnienie jakie płynie od samego Apostoła Narodów odradza korzystanie ze swojej sprawiedliwości, a zawierzenie tej Boskiej.

Tak samo Antoni przestrzega przed zbytnim skupianiu się na przeszłości. Ona już była. Owszem, w jakiś sposób odcisnęła się na nas, ale jest już miniona i zmienić się jej nie da. Zbyt mocne skupianie się na niej, nie prowadzi ku dobru, a co więcej, może zatrzymać nas w miejscu i uniemożliwiać nam rozwój.

Powściąganie zaś języka i brzucha, to działanie w teraźniejszości. Tym ważniejsze, że skupione na powstrzymywaniu się od czynienia zła.

Aby to lepiej zrozumieć warto zapoznać się z nauką Ewagriusza z Pontu na temat "Ośmiu duchów zła", wśród których pojawia się obżarstwo, jako jeden z pierwszych sposobów złego życia, który może prowadzić do jeszcze gorszych upadków.

Ślady, a może bardziej początki tego sposobu myślenia zawierają się w słowach Abba Antoniego, który radzi powściągliwość w mowie i post, jako sposób na dobre życie.

piątek, 15 marca 2024

Zbawienna pokusa? - św. Antoni Wielki

Ten sam powiedział: „Nikt nie może wejść do Królestwa Niebieskiego nie wypróbowany. Zabierz pokusy – rzecze – a nikt nie będzie zbawiony” .

Powyższy apoftegmat jest jednym z bardziej zaskakujących. 

Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, by pokusy jakich doświadczamy traktować jako problem, ewentualnie jako wyzwanie. I zakładam, że gdyby komukolwiek z ludzi udało się od nich uwolnić, to traktowałby to jako powód do radości.

Antoni jednak, jakimś cudem, dostrzega w pokusach pewną wartość. Ich przejście sprawia, że człowiek staje się "wypróbowany".

O co tutaj chodzi?

Antoni jako mnich pustyni zdaje sobie sprawę z tego, że człowiek będzie doświadczał pokus, spośród których jedną z poważniejszych jest pokusa uznania, że jest się samowystarczalnym. Że tak właściwie, Pan Bóg jest człowiekowi do niczego niepotrzebny. Wie także, że poddać się takiej pokusie, to prosta droga do odcięcia się od Bożej łaski, a w konsekwencji - od Zbawienia. 

Antoni w swoim postrzeganiu tematu pokusy różni się od nas przede wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do wielu ze współczesnych ludzi, zdaje sobie sprawę z tego, że walka z pokusą nie spoczywa tylko na nim. Że jeśli ma być skuteczna, to musi się opierać na Bogu. Doświadczenie pokusy, jest więc dla niego okolicznością, dzięki której może zbliżyć się do Boga i doświadczyć Bożego Miłosierdzia.

Szukając siły do walki z pokusą nie w sobie samy, ale w Bogu, Antoni może powiedzieć, że zabranie ludziom pokus, może w konsekwencji pozbawić ich zbawienia. Bo Zbawienie daje Bóg. Pokusa zaś w doświadczeniu św. Antoniego była czynnikiem, który wiązał go z Bogiem mocniej.

I być może to jest najważniejsza nauka, wypływająca z tego apoftegmatu - żeby w doświadczeniu pokusy nie pozostawać samym, ale uciekać się do Boga.

czwartek, 14 marca 2024

Prawda i czujność - św. Antoni Wielki



 Abba Antoni powiedział do abba Pojmena, że takie oto jest wielkie dzieło człowieka: winę swoją na siebie zawsze brać przed Bogiem, a pokusy spodziewać się aż do ostatniego oddechu.

Kiedy spogląda się na ten apoftegmat, to można w nim dostrzec dwie myśli, które warto sobie rozważyć. Pierwsza mówi o pewnym rodzaju uczciwości w podejściu do samego siebie i w relacji z Bogiem zarazem. Wynika też, jak się zdaje z głębokiej znajomości ludzkiej natury, w którą wydaje się być wpisany mechanizm stawiania siebie w możliwie najlepszym świetle, nawet, jeśli w ramach tego człowiek posuwa się do nieuczciwości.

Brać na siebie swoją winę, to znaczy stawać przed Bogiem w prawdzie o sobie. Także w relacji do tych wydarzeń z naszego życia, które nie są powodem do dumy. 

Oczywiście, można się przyczepić do tego, że Abba Antoni podkreśla to, co negatywne... ale zastanawiając się nad tym nieco bardziej musimy uczciwie przyznać, że ma to sens. Przede wszystkim - gdy chodzi o chwalenie się tym co nam się udaje, tym z czego jesteśmy dumni - nie potrzebujemy aż tak wielkiej zachęty. To potrafimy robić sami, nierzadko nawet bardziej, niż byłoby trzeba.

Natomiast przyznanie się do winy... jest czasami trudne nawet wobec samego siebie.

Wydaje mi się, że Abba Antoni w swoim sposobie myślenia daje nam znać, że postawa brania swojej winy na siebie jest o tyle cenna, że może stać się początkiem nawrócenia. Uznanie swojej winy, prowadzi bowiem do pokuty, a pokuta staje się źródłem uzdrowienia relacji z Bogiem i człowiekiem. Bynajmniej nie chodzi też Antoniemu o to, by w braniu swojej winy na siebie przyjmować ciężar, który będzie prowadził do depresji czy załamania. On bowiem zdaje sobie sprawę z tego, że Bóg chce przynieść grzesznikowi uzdrowienie. Ulgę. 

Druga myśl zawarta w tym apoftegmacie to ostrzeżenie, które wyrasta niemal wprost ze słów Chrystusa, który mówi: Czuwajcie! Antoni, doświadczony mnich, który niejedną walkę z pokusą ma już za sobą wie, że Szatan jest potężnym i inteligentnym przeciwnikiem, który mistrzowsko posługuje się podstępem. Chwilowa przerwa w doświadczaniu pokus, może być fortelem, który rozleniwia i sprowadza na człowieka przekonanie, że odniósł zwycięstwo. I kiedy garda czujności opada, wtedy następuje uderzenie, które może doprowadzić do upadku. Dlatego człowiek zawsze powinien być czujnym, aby do ostatniej chwili nie dopuścić do swojego serca myśli, które doprowadzą go do grzechu i w konsekwencji - oddalą go od Boga.

środa, 13 marca 2024

Trzy rady - św. Antoni Wielki

 


Ktoś pytał abba Antoniego: „Czego powinienem przestrzegać, aby podobać się Bogu?” Starzec mu odpowiedział: „Przestrzegaj tych moich nakazów: dokądkolwiek pójdziesz, zawsze miej Boga przed oczami; cokolwiek robisz czy mówisz, opieraj to na Piśmie Świętym; a gdziekolwiek raz już zamieszkasz, nie odchodź stamtąd łatwo. Tych trzech rzeczy przestrzegaj, a będziesz zbawiony”.

Człowiek, kiedy chce się przypodobać drugiemu człowiekowi jest gotowy na wiele. Zmiana sposobu myślenia, działania - wszystko właściwie wchodzi w rachubę, a już zwłaszcza wtedy, gdy w perspektywie jest jakiś konkretny zysk.

A co ma zrobić człowiek, który chce się spodobać Bogu? 

Ten, który postawił to pytanie  Antoniemu usłyszał odpowiedź zbudowaną z trzech wskazówek.

1. Miej zawsze Boga przed oczami - a więc żyj ze świadomością istnienia Boga i tego, że każdy Twój czyn, każde twoje słowo, każda Twoja myśl jest dla Niego jasna i oczywista. Przed Bogiem nie ma tajemnic

W tym nakazie nie chodzi o wzbudzanie sobie przekonania, że jestem uczestnikiem jakiegoś "Bożego Reality Show", albo że podlegam jakiejś stałej inwigilacji.

Mieć Boga zawsze przed oczami znaczy tak na prawdę, że w każdym swoim działaniu powinienem pamiętać o Nim i traktować Go serio i z szacunkiem. 

Mieć Boga zawsze przed oczami, nie jest także zaproszeniem do budowania jakiejś neurotycznej wizji chrześcijaństwa (ostatnio gdzieś na Facebooku doczytałem się takiego określenia w odniesieniu do nieco bardziej tradycyjnie pojmowanej religijności). Jest zaproszeniem do tego, by okazywać osobowemu Bogu taki sam szacunek, jak okazuje się kochanej osobie. By w taki sam sposób uwzględniać Boga w swoich planach i działaniach, w jaki na co dzień uwzględnia się męża, żonę, dzieci...

2. Cokolwiek robisz czy mówisz, opieraj to na Piśmie Świętym - brzmi to jak wielki przytyk dla współczesnego człowieka, który nierzadko nie zna Pisma Świętego, a nawet jeśli, to wcale niekoniecznie widzi w nim źródło inspiracji dla swoich słów i działań.

Jednakże to wskazanie, jest jakimś świadectwem o tym, w jaki sposób św. Antoni i jemu podobni podchodzili do Słowa Bożego. Dla nich nie był to jeden z wielu "tekstów kultury", z którym owszem warto się zapoznać, ale żeby tam zaraz się nim przejmować... Oni dla zgłębiania Pisma Świętego odchodzili na pustynię, uczyli się go na pamięć, jeśli nie w całości, to przynajmniej we fragmentach. Ich droga na pustynię zaczynała się najczęściej od inspiracji słowami Pisma Świętego.

Poza tym wychodzili z dość sensownego przekonania, że im bardziej zgodne z Pismem Świętym będą ich słowa i czyny, tym bliższe one będą temu, do czego wzywa swoich wyznawców Bóg.

3. Gdziekolwiek raz już zamieszkasz, nie odchodź stamtąd łatwo - w świecie tak skomunikowanym jak nasz wydaje się to niewykonalne. Przecież wielu współczesnych ludzi przeprowadza się przynajmniej kilka razy w ciągu swojego życia. Coraz trudniej o osiągnięcie stabilizacji rozumianej jako stałe miejsce w świecie.

Ale ten nakaz można zrozumieć szczerzej, choć mnisi faktycznie mocno przywiązywali się do swoich cel i mocno troszczyli się o to, co reguła św. Benedykta rozwinęła w ślub stabilitas loci. Szersze rozumienie będzie dotyczyło na pierwszym miejscu wytrwałości. Zwłaszcza wytrwałości w dążeniu ku dobremu. Wytrwałości w dążeniu ku Niebu. 

Może się wyrazić ona na przykład w wiernym codzienny porannym wstawaniu i rozpoczynaniu dnia od modlitwy. Może wyrażać się w codziennie poświęconych na lekturę Pisma Świętego 15 minutach. Może wyrażać się...

W tym nakazie chodzi też o to, by wypracowywać sobie zdolność do doprowadzać swoje postanowienia do końca. By nie zniechęcać się zbyt łatwo.

Może też chodzić w nim o to, by nie poddawać się tak modnej dziś zmienności i niestałości, ale budować swoje życie na czymś trwałym.

wtorek, 12 marca 2024

Pilnuj swego nosa - św. Antoni Wielki

 


Ten sam abba Antoni, kiedy raz rozmyślał o głębokości sądów Bożych, zapytał: „Panie, dlaczego to jedni umierają we wczesnej młodości, a inni dożywają późnej starości? Dlaczego jedni są w nędzy, a inni się bogacą? Dlaczego bogacą się źli, a dobrzy są w nędzy?” I usłyszał głos mówiący: „Antoni, pilnuj siebie samego: bo tamto wszystko to sądy Boże, i zrozumienie ich nie wyszłoby ci na dobre”.

Szukając streszczenia dla tego apoftegmatu, można by zastosować zdanie: Pilnuj swojego nosa Antoni. Skup się na sobie i zaufaj, że Bóg wie co robi.

Oczywiście - rozumiemy bardzo dobrze Abba Antoniego i jego rozważania. Być może nie raz i nie dwa sami takie prowadziliśmy, zastanawiając się nad tym dlaczego świat jest urządzony tak, a nie inaczej.

Pytanie dlaczego jest dość mocno wpisane w ludzką naturę. Mój wykładowca metafizyki mawiał, że jest początkiem wszelkiej filozofii, wszelkiego poszukiwania wiedzy. 

Jako ludzie chcemy wiedzieć. Chcemy przełamywać naszą ignorancję. Chcemy wiedzieć.

Stwierdzenie, że czegoś nie da się wyjaśnić, że jest jakaś wiedza, która nam się nie należy, że jest wiedza, która może nam nawet nie wyjść na dobre... To nas nie przekonuje. To jest sprzeczne z tą częścią naszej natury która jest ponaglana tym naszym wewnętrznym dlaczego?

A jednak właśnie taką informację przekazuje nam ten apoftegmat. Są sprawy - "sądy Boże", które przekraczają naszą zdolność pojmowania. Których poznanie i zrozumienie nie musi być nam dane. Które powinniśmy przyjmować, aby dać wyraz naszej ufności Bogu.

Ktoś powie - wygodne tłumaczenie, dzięki któremu można łatwo szerzyć ignorancję.

Czy aby na pewno?

Prawdziwy sens tego apoftegmatu kryje się w zrozumieniu dwóch rzeczy.

Pierwsza - kiedy skupiamy się ciągle na "ważnych sprawach", tak jak wielkie pytania stawiane przez Antoniego, z czasem zatracamy zdolność pracy nad sobą. Ciągle ważne jest "coś innego". A to inne, odbiera nam z czasem zdolność otwierania się na Boga, czego skutkiem jest zaniedbanie dążenia do świętości.

Druga - bardzo naturalna. Kiedy człowiek ciągle skupia się na innych, dość szybko zaczyna widzieć rzeczy, które nie mają miejsca. Stan zajmowania innymi bywa też źródłem grzechów: obmowa, plotki, zazdrość... Wszystkie te grzechy u swego początku mają nadmierne skupianie się na innych. A więc nie zajmowanie się tym, co do nas nie należy jest działaniem na swoją szkodę. Stąd warto się tego wystrzegać.

Ale najważniejsze wydaje mi się w tym wszystkim ukryte przypomnienie: Ufaj Bogu, jego wyroki nie dają się zmierzyć ludzką miarą, a jego Sprawiedliwość jest większa od każdego ludzkiego pojęcia sprawiedliwości.

Ufaj!

poniedziałek, 11 marca 2024

Jak mam się zbawić? - św. Antoni Wielki

Święty abba Antoni, kiedy mieszkał na pustyni popadł raz w zniechęcenie i wielką ciemność wewnętrzną. I powiedział do Boga: „Panie, chce się zbawić, ale mi myśli nie pozwalają: co mam robić w tym utrapieniu? Jak się zbawić?” I chwilę potem, wyszedłszy na zewnątrz, zobaczył Antoni kogoś podobnego do siebie, kto siedział i pracował, potem wstawał od pracy i modlił się, a potem znowu siadał i plótł linę, i znów wstawał do modlitwy. A był to anioł Pański, wysłany po to, by go pouczyć i umocnić. I usłyszał Antoni głos anioła: „Tak rób, a będziesz zbawiony” Gdy to usłyszał odczuł wielką radość i ufność; a robiąc tak osiągnął zbawienie.

    Kiedy czyta się tę opowieść, to z punktu widzenia współczesnego człowieka zdumiewa przedmiot troski świętego Antoniego. Panie, chcę się zbawić... 

Powiedzmy sobie szczerze, że troska o zbawienie nie należy do pierwszych w życiu człowieka XXI wieku. Trosk mu nie brakuje. Problemów różnego rodzaju i maści także nie. Ale zbawienie niekoniecznie należy do tych pierwszoplanowych.

I w sumie już to, samo w sobie może stanowić jakieś wyzwanie. - Nauczyć się myśleć o swoim zbawieniu. Dążyć do tego, aby być zbawionym. - tylko tyle i aż tyle.

Ale pójdźmy o krok dalej.

Co do abba Antoniego nie mamy wątpliwości, że jego dążeniem była świętość życia i osiągnięcie zbawienia. Jednak to, że miał tak pięknie zdefiniowane cele nie chroniło go przed słabością opisaną tutaj jako zniechęcenie. Ale także w tej sprawie możemy się czegoś od naszego bohatera nauczyć. 

Abba po pierwsze dość jasno diagnozuje swój problem. Mam dobre chęci, ale doświadczam myśli, które utrudniają mi ich realizowanie. Czy stawia w tym na siebie samego? Czy szuka rozwiązania w sobie? Nic z tych rzeczy. Po zdiagnozowaniu swojej sytuacji zwraca się do Boga. Do Niego idzie z pytaniem co ma zrobić. I otrzymuje odpowiedź.

Ta odpowiedź w przypadku św. Antoniego przychodzi w sposób nadzwyczajny i cudowny. Doznaje wizji, w której widzi kogoś podobnego do siebie. Ten ktoś nie czyni nic innego, jak tylko to, co było codziennością Antoniego. Modlitwa - praca, modlitwa - praca, modlitwa - praca... - Tak rób, a będziesz zbawiony.

Dowiadujemy się z tego dwóch rzeczy. Bóg zawsze daje odpowiedź. Niekoniecznie tak bezpośrednio jak w wypadku świętego Antoniego, ale zawsze. I to jest w nim piękne.

Druga sprawa jest jeszcze piękniejsza. Droga do zbawienia nie polega na tworzeniu nie wiadomo jakich planów czy programów. Polega na przeżywaniu swojego życia i realizowaniu swojego powołania. Z Bogiem i w Bogu. Tak jak święty Antoni, który modlił się, pracował i tak osiągnął zbawienie.

czwartek, 14 grudnia 2023

Modlitwa dla zabieganych - Akty strzeliste

    


    Zdarza się, że w rozmowie ktoś tłumaczy mi: proszę księdza, ja nie mam czasu na modlitwę - i podaje jakieś tam, swoje usprawiedliwienia, które mają zasadność tak postawionego problemu ukazać w pełnym świetle.

    Zaczyna się od poranka, w którym budzik i jego drzemki mają być dociągnięte do ostatniej niemal chwili, tak, by wykorzystać każdą dostępną sekundę snu. Właściwie już w tym momencie wielu ludzi popełnia błąd, bo w programie porannych czynności nie zakładają w ogóle czasu i miejsca na modlitwę. Prawdziwe "teatrum" zaczyna się jednak dopiero wtedy, kiedy wszystkie te "drzemki" kończą się zaspaniem...

    W dalszym ciągu dnia pojawiają się obowiązki. Praca, gotowanie obiadu, korki na drodze...

    No i wieczór, kiedy człowiek jest zmęczony tak bardzo, że nic mu się już nie chce, więc też odkłada modlitwę na później, a potem, wcale nierzadko... robi się poranek i koło się zamyka.

    Praktycznie rzecz biorąc wszystkie te nasze usprawiedliwienia mają sens i brzmią całkiem logicznie. Jesteśmy przecież pokoleniem ludzi zabieganych tak bardzo, że nie mamy czasu na wiele ważnych spraw. Co gorsza, przyzwyczailiśmy się do tego zabiegania tak bardzo, że wcale nierzadko, że czasem wręcz dokładamy sobie zajęć, bo przecież czas trzeba wykorzystać jak najlepiej i jak najdokładniej (szkoda tylko, że niekoniecznie na modlitwę).

    Czy dla człowieka tak zabieganego, z tak poukładanym terminarzem, że niemal każdy oddech ma swoje miejsce w planie dnia, jest jakakolwiek forma modlitwy? Czy jest opcja na "wpuszczenie" myśli o Panu Bogu w taki styl życia?

    Paradoksalnie, Kościół "wytworzył" praktykę modlitwy, która może być propozycją dla współczesnego, nie mającego na nic czasu człowieka. Modlitwę, która jest niczym sms. Krótka, nie zajmująca wiele czasu. Mająca całkiem dużo różnych form, tak, że właściwie każdy odnajdzie jakąś dla siebie. Ta modlitwa, to modlitwa aktów strzelistych.

    Ciężko powiedzieć "kto zaczął". Moim zdaniem początków tej formy modlitwy można dopatrywać się już w starożytności chrześcijańskie, w praktykowanym przez mnichów "Ruminatio" - przeżuwaniu słowa, które polegało na powtarzaniu w myśli wybranego wersetu, cytatu z Pisma Świętego. Można też - być może - dostrzegać ją w proponowanym przez Ewagriusza z Pontu zwalczaniu pokus, poprzez odpowiadanie na nie odpowiednimi cytatami biblijnymi, przyzywanymi w myśli.

    W późniejszych czasach, do modlitwy aktów strzelistych zaczęto wykorzystywać też wersety spoza biblii. Sięgano do wezwań różnych litanii, kształtowano krótkie myśli pobożne sięgano do pism niektórych świętych i wyjmowano cytaty pobożne, które przekształcano w modlitwy.

    Dlaczego uważam, że modlitwa aktów strzelistych może być jeśli nie idealnym, to przynajmniej jakimś rozwiązaniem dla zabieganego, współczesnego człowieka, który chciałby się modlić? Bo kiedy chce się tak modlić, odpada argument braku czasu.

    Ile zajmuje przywołanie w myśli słów: "Jezu ufam Tobie!"? - A przecież te trzy słowa są już aktem strzelistym. Można je przywołać pomiędzy wyłączeniem budzika, a otwarciem oczu. Podczas przekręcania klucza w zamku, pomiędzy jednym, a drugim mailem wysyłanym w pracy. Stojąc na czerwonym świetle w korku czy przed przejściem dla pieszych.

    Nie wiem, czy da się zbudować duchowość "w biegu", opartą o akty strzeliste, ale na pewno są one ważną opcją dla współczesnego człowieka. Są możliwością spotkania z Bogiem, nawet krótkiego i niewielkiego, ale mimo wszystko - realnego.

    Ja osobiście widzę w nich tę "małą rzecz", której mogę dochować wierności, a która w konsekwencji uzdolni mnie do "rzeczy wielkiej".

    A może jeszcze inaczej, skoro apetyt rośnie w miarę jedzenia, to może i modlitwa będzie rosnąć w miarę... modlenia się...

sobota, 23 września 2023

Zapomniane dzieło bpa Jana Wieczorka



Ustawiłem tytuł, który można swobodnie nazwać mocnym, cho na pewno nie liczę w ten sposób na clickbait. Po prostu wydaje mi się on sformułowaniem, które najlepiej oddaje treść tego, co chcę napisać.
Refleksja poniższa zrodziła się z myśli, które biegają mi po głowie i w związku ze śmiercią biskupa Jana Wieczorka, i w związku z tym, że w bieżącym roku moja diecezja nie będzie miała pierwszorocznego kleryka, nawet jednego...
Pochodzę z Miasteczka Śląskiego, parafii, która po tym, jak u początku swojego istnienia doświadczyła niewątpliwej i nadzwyczajnej świętości kapłańskiego życia w osobie jej pierwszego duszpasterza, proboszcza tylko tytularnie, bo jeszcze nie faktycznie, ks. Teodora Christopha (o którym więcej można przeczytać tutaj lub w książkowej wersji mojej pracy magisterskiej) tylko w czasie mojego życia doświadczyła trzech kapłańskich odejść, dostarczających różnego kalibru zgorszenia... Mimo tego, w kościele nadal spotyka się tam modlących się ludzi, co dla mnie jest jednym wielkim dowodem na to, że Bóg jest większy od wszelkiego zła.
Wróćmy jednak do sedna. Do Biskupa Wieczorka i dzieła, które jak mi się zdaje, wskutek późniejszych wydarzeń, zostało zapomniane, a szkoda...

1 czerwca 1999 roku (taką datę nosi dekret) bp Jan powołał do istnienia Apostolat Wspierania Powołań im. ks. Teodora Christopha. Dzieło, które w swoich celach miało wpisane troskę o nowe powołania do życia kapłańskiego i zakonnego. Patron został wybrany nieprzypadkowo. Ks. Teodor wychował przynajmniej 52 kapłanów (o tylu spośród młodych ludzi, z którymi się zetknął wiemy na pewno, że wstąpili do seminariów diecezjalnych i zakonnych, i przyjęli święcenia kapłańskie).
Z dzieciństwa pamiętam, że ówczesny proboszcz bardzo cieszył się z tego dzieła i starał się o to, by wieść o nim rozchodziła się w miarę szeroko.
Pamiętam też, że Apostolat dość szybko rozpoczął pielgrzymowanie do grobu ks. Teodora, który znajduje się na miasteczkowskim cmentarzu (pielgrzymuje zresztą aż po dziś dzień). 
To co uległo niewątpliwej zmianie, to fakt, że dziś o Apostolacie się raczej milczy. Mam wrażenie, że tak na prawdę wielu księży nie ma pojęcia o jego istnieniu (że o wiernych świeckich nie wspomnę).
Zrobiłem sobie dzisiaj mały rekonesans po Internecie, dzięki któremu udało mi się stwierdzić, że poza kilkoma artykułami na stronach Gościa Niedzielnego, które wspominają o pielgrzymkach Apostolatu i kilku informacjach na stronie Parafii św. Anny w Zabrzu, na temat Apostolatu nie ma nigdzie najmniejszej wzmianki. Zamieszczoną poniżej deklarację przystąpienia do tego dzieła uzyskałem w sumie tylko dlatego, że moja mama poszła odwiedzić jedną ze swoich koleżanek i poprosiła o nią dla mnie.

Dlaczego piszę o tym dziś. Jest kilka powodów, ale dwa są na tyle ważne, że je tutaj wymienię.
Po pierwsze - dzisiejszy pogrzeb śp. bpa Jana Wieczorka, który powołał to dzieło do istnienia wydaje się być dobrą okazją, by wśród wielu wspomnień o Nim, zawrzeć także to.
Po drugie - wydaje mi się, że pomiędzy wszelkimi pytaniami o to, co możemy zrobić w sytuacji zmniejszającej się liczby powołań, powinniśmy przypomnieć sobie o świątobliwym księdzu Teodorze, który w sumie nie robił nic ponad to, że był autentycznie świętym księdzem - i to wystarczyło.
Po trzecie - mocno i głęboko wierzę, że modlitwa z ks. Teodorem, proszenie go o pomoc w tej sprawie - przyniesie dobre owoce.

piątek, 6 stycznia 2023

Uroczystość Objawienia Pańskiego

    


Kłębi mi się w głowie tyle myśli, że nie bardzo wiem od której zacząć, żeby wszystkie kolejne ułożyły się w sensowną całość. Wszystko dlatego, że dzisiejsza Uroczystość niesie ze sobą wiele treści.. 

    Część z tych kłębiących się w głowie pomysłów wypowiedziałem rano w homilii, ale ze względu na specyfikę miejsca, w którym ją głosiłem, nie mogłem pozwolić sobie na powiedzenie wszystkiego.

    Uroczystość Objawienia Pańskiego wiąże się w mojej głowie bardzo mocno z osobą zmarłego papieża Benedykta XVI. Co ciekawe, nie jest to związek przez datę, a przez treść. Sięga on w mojej głowie Światowych Dni Młodzieży w Kolonii, w 2004 roku. Miałem wtedy okazję być na żywo na spotkaniu z papieżem podczas wieczornej adoracji i Mszy kończącej to wydarzenie. Zapadło mi bardzo głęboko w serce rozważanie, które wówczas wypowiedział papież Benedykt, ukazując na przykładzie Mędrców to, czym jest Adoracja.

    Dziś, kiedy wczytywałem się w Ewangelię zauważyłem szczegół, który wydał mi się bardzo ważny w kontekście pewnych prądów myślowych, z którymi styka się współczesny wierzący człowiek, a które da się streścić w przekonaniu (które głoszą), że wiara w Boga jest czymś głupim i nieracjonalnym.

    Otóż historia Mędrców staje na przekór takiemu przekonaniu.

    Oto mamy do czynienia z ludźmi, którzy we współczesnym świecie uchodzić by mogli za naukowców. Zapewne cieszyli by się wielkim autorytetem i uchodzili za wybitnych specjalistów w swoich dziedzinach. Ewangelia przedstawia ich nam jako niestrudzonych badaczy, poszukiwaczy prawdy. 

    Nie są bynajmniej teoretykami. Po odkryciu nowej gwiazdy i przekonaniu się, że wydaje się być ona nie tylko nowym ciałem niebieskim, które zachowuje się w przewidywalny i ustalony dla innych gwiazd sposób, ale w jakiś sposób zdaje się wskazywać na konkretne miejsce na ziemi - wyruszają w drogę, aby zbadać to szczególne zjawisko.

    W ramach swoich badań, dochodzą do przekonania, że gwiazda świadczy o narodzinach nowego króla - starają się więc go odnaleźć.

    Czy w tym momencie wiedzą, że chodzi o Bożego Syna? Mesjasza? Trudno powiedzieć. Całkiem prawdopodobne jest to, że na tę myśl naprowadzili ich dopiero Uczeni w Prawie, których zawezwał Herod, aby wyjaśnili im ich wątpliwości. A może dopiero coś, co wydarzyło się w samej Betlejemskiej Grocie sprawiło, że dostrzegli w małym dziecku Boga?

    Niezależnie od tego, do Betlejem przyprowadziło ich poszukiwanie prawdy, które zakończyło się odnalezieniem Prawdy Przedwiecznej.

    Mędrcy są dla mnie świadkami tego, że Bóg, pozwala się człowiekowi rozpoznać. Że Bóg nie chce być przed człowiekiem ukryty. Więcej, że każdy, kto w swoim życiu uczciwie poszukuje prawdy, w końcu musi się z Bogiem spotkać - tak jak spotkali się z nim Mędrcy.

    To, co wydaje się największym dramatem współczesnego człowieka, jest fakt, że choć mówi się dziś wiele o prawdzie, to bynajmniej nie chce się jej przyjąć do wiadomości. Zupełnie inaczej niż Mędrcy, którzy prawdy szukali, Prawdę znaleźli i Prawdę przyjęli, a w konsekwencji pozwolili, aby Prawda przemieniła ich życie.

    Skąd taki wniosek?

    Zwróciłem dziś uwagę na coś, nad czym zazwyczaj przechodziłem do porządku dziennego. Na zakończenie dzisiejszej Ewangelii. Na to, w jaki sposób dokonuje się decyzja Mędrców o wyruszeniu do domu inną drogą. Otóż Ci racjonalni badacze, których do Betlejem przywiodły naukowe co do zasady racje, będące konsekwencją ich poszukiwań, podejmują decyzję o kierunku podróży powodowani snem - a więc na sposób, który wydaje się być z gruntu nieracjonalny, a może i nawet głupi.

    Co się zmieniło? Jedyne ważne wydarzenie, o którym wiemy, to spotkanie Dziecięcia Jezus - Prawdy. Może trzeba uznać, że to spotkanie nie ograniczyło się w ich życiu jedynie do pozostawienia podarków. Że także oni, wyszli z tego spotkania obdarowani. Obdarowani zdolnością patrzenia szerzej. Dostrzegania Bożego działania w świecie. Zdolnością do uwierzenia i zaufania znakom, których nie da się po prostu zbadać i zmierzyć.

    To co ja bardzo mocno dostrzegam w dzisiejszej Ewangelii i Uroczystości, to taki uśmiech Pana Boga, który pokazuje - jeśli szukasz prawdy, zawsze w końcu znajdziesz i Mnie. Ale też zapewnienie, że poznanie Boga, to dopiero początek przygody, bo dopiero znając Go, zaczynam dostrzegać pełny obraz świata.