O czci należnej Bogu podczas modlitwy

    


Dwudziesty rozdział Reguły jest jednym z tych, w których – przynajmniej w moim przekonaniu – zaznacza się rozsądne i wyważone podejście świętego Benedykta do życia duchowego. 

    Swoje wskazania, których tytuł zapożyczyłem dla tego artykułu, święty rozpoczyna od obrazu zaczerpniętego z ludzkich relacji. Wskazuje w nich na postawę, jaką przyjmuje człowiek w sytuacji, w której przychodzi mu przestawiać swoją prośbę komuś możnemu (z kontekstu można też wywnioskować, że chodzi o kogoś możniejszego od petenta). Zaznacza, że w takiej sytuacji ośmielamy się czynić to jedynie z najgłębszą pokorą i szacunkiem. (Reg. 20, 1) Jest to zrozumiały obraz, bo pomimo upływu wieków, w tej rzeczywistości nie zmieniło się wiele. 

    Obraz ten przywołany zostaje jednak w konkretnym celu. Święty Benedykt zauważa bowiem, że jeśli taką właśnie postawę przyjmujemy wobec człowieka, to tym bardziej powinna nas ona cechować w relacjach z Bogiem, który jest nie tylko kimś możnym. Jest Panem wszechświata.

    Tu pozwolę sobie wtrącić, że równolegle do czytania tego konkretnego rozdziału Reguły, warto przeczytać 6 rozdział z Ewangelii według świętego Mateusza, zwłaszcza wersy od 5 do 15. Dlaczego? To właśnie z tego fragmentu Ewangelii zdaje się czerpać inspirację święty Benedykt przy konstruowaniu wskazań 20 rozdziału. Można więc powiedzieć, że te dwa teksty w pewien sposób wzajemnie się komentują.

    Wróćmy jednak do słów świętego Benedykta.

    Zwraca on uwagę swoim mnichom, że w oczach Boga cenne są tylko czystość serca i łzy skruchy, i to one, w przeciwieństwie do wielomówstwa zasługują na wysłuchanie. (Por. Reg 20, 3) Z tego przekonania, wyprowadza więc kluczowy swój wniosek, który wyraża słowami: Dlatego też modlitwa powinna być krótka i czysta, chyba że natchnienie łaski Bożej skłoni nas do jej przedłużenia. Wspólna jednak modlitwa niech będzie zawsze krótka, a na znak dany przez przełożonego wszyscy razem powstaną. (Reg 20, 4-5)

    Tutaj staje się jasne, że święty Benedykt pisze te słowa zwracając szczególną uwagę na indywidualną i osobistą modlitwę mnicha, próbując nadać jej pewne ramy, jednocześnie podporządkowując ją modlitwie wspólnotowej. 

    Można podejrzewać, że pouczenie i zachęta do krótkiej modlitwy indywidualnej nie mają na celu ograniczać życia duchowego mnichów, a mają ustrzec ich przed rozwijaniem „form pobożności” (cudzysłów jest celowy), które nie będą ukierunkowane na Boga, a będą służyły jedynie pokazaniu się innym. Takie „ograniczenie” wpisuje się także w tradycję Ojców Pustyni, z których mądrości święty Benedykt czerpie budując swoją regułę. Wystarczy przywołać choćby Ammę Synkletykę, która powiedziała: Jak skarb znany szybko zostaje roztrwoniony, tak i każda cnota ginie, jeśli stanie się powszechnie znana. Jak bowiem wosk topnieje przy ogniu, tak i dusza marnieje, gdy się ją chwali i traci świeżość swych cnót. (Apoftegmaty Ojców Pustyni, Tom II, Księga VIII, 19)

    Jest to niewątpliwie przestroga, którą warto wziąć pod uwagę także w życiu „poza klasztornym”. Pokusa nadmiernego ukazywania swojej pobożności nie dotyczy przecież jedynie mnichów. Może jej doświadczyć każdy, niezależnie od stanu życia. Jest ona bowiem zbudowana na bardzo podstawowej potrzebie, którą każdy z nas nosi w sercu. Na potrzebie bycia dostrzeżonym i docenionym. 

    Trzeba jednak zauważyć, że święty Benedykt dopuszcza sytuacje, w których „przedłużenie” modlitwy wynika z natchnienia łaski Bożej. Dopuszcza więc sytuacje, w których modlitwa indywidualna mnicha się przedłuża. Zaznaczając jednak, że wynika to z natchnienia łaski Bożej zachęca do tego, aby uważnie przyglądać się myślom, które nami kierują. Można zaryzykować stwierdzenie, że tym zapisem zobowiązuje każdego z mnichów, aby dokładnie badał swoją intencję i zyskiwał pewność, że na pewno pochodzi ona od Boga. 

    To może się komuś wydawać śmieszne albo nielogiczne – bo ciężko, tak po ludzku zrozumieć co może być złego w przedłużaniu modlitwy, zwłaszcza przez mnicha. Z drugiej jednak strony zdajemy sobie sprawę z tego, że nadzwyczajna pobożność, zwłaszcza taka, która burzy ustalony porządek, potrafi wprowadzić więcej zamętu niż pożytku w życiu wspólnoty.

    Tutaj dotykamy ostatniego ze wskazań tego rozdziału:… a na znak dany przez przełożonego wszyscy razem powstaną. (Reg 20,5)

    Nakaz ten, w oczywisty sposób odnosi się do modlitwy wspólnotowej, dlatego pozwoliłem sobie zwrócić uwagę na słowa wszyscy razem. Jak mało który fragment Reguły, ten konkretny może znaleźć odniesienie do życia parafialnego.

    Tu pozwolę sobie na trochę bardziej osobisty ton.

    W czasie od moich święceń pełniłem już posługę w czterech parafiach. Jestem wikarym w piątej. Właściwie w każdej z nich spotkałem się z sytuacją, w której podczas wspólnie sprawowanej liturgii, ktoś musiał zrobić coś po swojemu. A to klęknąć w innym momencie niż wszyscy, a to wstać, a to coś głośniej zaśpiewać… I nie mam na myśli tych wyjątkowych sytuacji, gdy na Mszy pojawiał się ktoś spoza wspólnoty, nie znający lokalnych zwyczajów (to w sumie całkiem osobny temat, że do dziś nie udało się wprowadzić we wszystkich parafiach jednolitych postaw liturgicznych, pomimo tego, że dokument KEP w tej sprawie wydano w 1987 roku). Chodzi o takich, którzy pytani motywację swojego postępowania powoływali się zazwyczaj na szeroko rozumianą pobożność.

    Warto pamiętać o tym, że wspólnotowa modlitwa, a zwłaszcza liturgia, jeśli ma być rzeczywiście wspólnotowa, ma nas jednoczyć nie tylko przez wspólne wypowiadanie tekstów, ale także przez przyjmowanie tych samych postaw. Choć chwalebne jest prowadzenie głębokiego życia wewnętrznego i modlitewnego, to wspólna modlitwa, zwłaszcza liturgiczna nie jest miejscem na jego akcentowanie, zwłaszcza, jeśli miałoby to budzić niepokoje i rozpraszać pozostałych uczestników. Myślę, że można wprost powiedzieć – takie postawy nie mają nic wspólnego z oddawaniem czci Bogu. Mogą natomiast świadczyć o tym, że ktoś ulega pokusie poszukiwania własnej chwały…


Komentarze