Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie.


    Dzisiejsza Ewangelia z jednej strony należy do tych, które trudno się wyjaśnia. Upadek świątyni, prześladowania, wojny, cierpienia... Ogólnie dosyć katastroficzny obraz.
    Trudności jakie są z tym związane są wielorakie. Po pierwsze - człowiek nie bardzo lubi słuchać o końcu. Ten temat jest nie przyjemny. Zwłaszcza w czasach, w których tak wielkim kultem cieszy się witalność i zdrowy styl życia, że świadomość przemijania spychana jest poza nawias świadomości.
    Po drugie - wbrew pierwszej myśli, temat ten potrafi wzbudzić duże zainteresowanie, przynajmniej u niektórych ludzi. W tym wypadku, bardzo silną może być pokusa bardzo uproszczonego dopasowywania tej Ewangelii do wydarzeń, które nas otaczają i wieszczenie rychłego końca świata. Zresztą. Tego typu interpretacje pojawiały się na przestrzeni wieków wielokrotnie, skupiając wokół siebie mniejsze lub większe grupy ludzi wyczekujące rychłej apokalipsy, zupełnie zapominając o przestrodze, którą sam Jezus wypowiada właśnie w tym fragmencie: Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono.
    Nie o tym jednak dzisiaj chciałbym napisać.
    To, co zwróciło moją uwagę w dzisiejszej Ewangelii, to jej ostatnie zdanie. To, które zamieściłem w tytule. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie. 
    Pierwsze pytanie, które zrodziło ono w mojej głowie dotyczyło tego, co ocaleniu jakiego życia mówi Jezus. Z jednej strony, bardzo przyziemne spojrzenie na to zdanie, rodzi nadzieję, że mogłoby chodzić o życie doczesne. W końcu wszystkie te prześladowania, o których Jezus mówi, będą dotykać ludzi na tym świecie. Z drugiej jednak strony, przyzwyczailiśmy się do tego, by Ewangelie interpretować w kierunku życia duchowego. W tym wypadku, można odczytywać zapowiedź Jezusa, jako obietnicę życia zbawionych dla tych, którzy w tych prześladowaniach wytrwają przy Nim i Jego nauce. A może - i tu dostrzegam trzecią możliwość - ocalenie ziści się najpierw w życiu doczesnym, a potem w Zmartwychwstaniu. Pozostanie to pewnie w jakimś stopniu tajemnicą.
    Kolejna sprawą, która poruszona została w tym jednym zdaniu, to kwestia wytrwałości, którą także możemy odczytać na wiele sposobów. Ja chciałbym się skupić na jednym z możliwych.
    Kiedy ostatnio bawiłem się aparatem i sprawdzałem nową lampę błyskową, jednym z obiektów testowych uczyniłem sobie krzyż, który stoi przy moim kościele parafialnym.
    Sam w sobie nie jest niczym niezwykłym. Ot kamienny krzyż jakich wiele. Niemniej to właśnie On, stał się inspiracją myśli, że nie ma chyba lepszego ukazania wytrwałości, o której mówi Jezus, niż Maryja i Jan stojący pod Krzyżem. 
    Oni wytrwali przy Jezusie w chwili, w której świat się walił. Wszystkie nadzieje, które można było po ludzku wiązać z Jezusem, właśnie się rozsypywały w pył i proch. Wielu innych nie przeszło tej próby. Nie wytrwało przy Jezusie. Ale Maryja i Jan stoją pod Krzyżem. Trwają, stając się świadkami męki i konania. Aż ciężko wyobrazić sobie to, co musieli przeżywać. Jaki strach, musiał im towarzyszyć. Ale mimo to - wytrwali.
    W ogóle fascynuje mnie to, że wytrwałość w sensie religijnego i wiernego trwania przy Krzyżu Jezusa, przychodzi nam z o wiele większą trudnością, niż wytrwałość w wielu innych sprawach, które sobie zamierzamy. Mam wrażenie, że o wiele łatwiej wytrwać w realizacji programu ćwiczeniowego człowiekowi, który zaplanował udział w maratonie, niż temu, który podjął się odmawiania Nowenny Pompejańskiej. O wiele łatwiej jest wytrwać w rzetelnym powtarzaniu słówek, niż w codziennej realizacji Dekalogu. Dlaczego tak jest? Czy to efekt tego, że nagroda za trwanie przy Krzyżu wydaje się mniej konkretna i namacalna?
    Nie wiem. Wiem jednak, że będę teraz częściej spoglądał na krzyż, który widać z mojego okna i zastanawiał się nad tym, czego jeszcze mogę się nauczyć od Maryi i Jana, którzy tak wytrwale stoją pod Krzyżem...

Komentarze