Spowiednik też... hobbit?

     Ostatnio zabrałem się do odświeżania sobie starych lektur. W związku z tym, dość często można mnie zobaczyć z egzemplarzem "Władcy Pierścieni" w ręku. Jest to książka, którą znam dość dobrze, ale mimo to, za każdym powrotem, odkrywa przede mną coś, czego wcześniej nie dostrzegałem. Tym razem także.

    W swojej lekturze dobiegam już do końca. Tak na prawdę Mordor pokonany, Frodo odnaleziony, cała akcja przenosi się do Domu Uzdrowień, gdzie Faramir poznaje coraz lepiej Eowinę. Ale kilkanaście stron wcześniej rozgrywają się jeszcze dramaty wewnątrz Góry Przeznaczenia. Objawia się Gollum napadający na Froda i Sama. Następuje potyczka, w wyniku której Frodo sam wchodzi pod Górę, a Sam zaczyna pojedynkować się z Gollumem i wygrywa. I właśnie to zdarzenie przykuło moją uwagę. Czytamy tu bowiem następujące słowa:

    - Teraz wreszcie mogę porachować się z tobą! - rzekł Sam i z obnażonym mieczem natarł na Golluma. Ale Gollum nie skoczył mu do gardła. Leżał rozpłaszczony na ziemi i płakał.
    - Nie zabijaj nas! - chlipał. - Nie rań nas tym wstrętnym, okrutnym żelazem. Pozwól nam żyć jeszcze trochę, chociaż trochę dłużej. Zgubieni, jesteśmy zgubieni! Jeżeli skarb przepadnie, umrzemy, tak, umrzemy, rozsypiemy się w proch! - Długimi kościstymi palcami rozdrapywał na ścieżce popiół. - Proch! - syczał.
    Samowi ręka zadrżała. Hobbit kipiał gniewem, rozjątrzony wspomnieniem doznanych od Golluma krzywd. Postąpiłby sprawiedliwie, zabijając tę zdradliwą pokrakę, tego mordercę, który po stokroć na śmierć zasłużył; rozsądek mówił mu, że powinien to zrobić dla bezpieczeństwa Froda i we własnej obronie. Lecz na dnie serca tkwiło coś, co go powstrzymywało: nie mógł uderzyć leżącego w prochu, zabłąkanego, pokonanego nędzarza. Niósł Pierścień na piersi, jakkolwiek przez bardzo krótki czas, i niejako rozumiał mękę znikczemniałej duszy i zabiedzonego ciała Golluma, niewolnika Pierścienia, tak opętanego przez zły czar, że nie było dla niego spokoju ani życia na ziemi. (J.R.R Tolkien, Władca Pierścieni)

 

    Nie wiem czy to dlatego, że ten akurat fragment czytałem siedząc w konfesjonale, ale zwrócił moją uwagę właśnie w kontekście spowiedzi. Uświadomiłem sobie, że to ostatnie, wytłuszczone przez mnie zdanie w kapitalny sposób wyjaśnia, dlaczego w sakramencie pokuty, spowiadamy się wobec kapłana - człowieka. Otóż kapłan-człowiek nosi w sobie doświadczenie grzechu, tak jak Sam Gamgee nosił w swoim sercu doświadczenie zetknięcia z Pierścieniem Saurona. To doświadczenie zmieniło perspektywę Sama i sprawiło, że stał się zdolny do okazania Gollumowi miłosierdzia. I nawet jeśli jako kapłan w sakramencie pokuty nie jestem szafarzem swojego, a Bożego Miłosierdzia, to moje osobiste doświadczenia upadków pomaga mi w zrozumieniu penitenta.

    Moim zdaniem to jest bardzo ważne w przeżywaniu sakramentu pokuty, abym ja, jako spowiednik potrafił wczuć się w sytuację penitenta. Żebym potrafił zrozumieć, że sam fakt wyznawania grzechów jest źródłem zawstydzenia, które musi zostać przełamane. Abym potrafił stworzyć w swoim konfesjonale klimat, który będzie to ułatwiał.

    Oczywiście czymś co się może zdarzyć jest sytuacja, w której spowiednik zasiadający w konfesjonale czuje się sędzią sprawiedliwym, gotowym do oceniania swoich penitentów do tego stopnia, że pozostawia człowieka bardziej zgnębionego faktem spowiedzi, niż wynikałoby to z obiektywnego stanu jego sumienia. Taka sytuacja nie powinny mieć miejsca.

    Sakrament pokuty jest szczególną okazją do tego, aby spowiednik mógł się wykazać zdolnością aplikacji przykazania miłości bliźniego - Jak siebie samego - Znaczy to ni mniej ni więcej, że penitenta należy traktować tak, jak chciałoby się być potraktowanym na jego miejscu. Szczególnie ważne jest w tych sytuacjach w których trzeba penitentowi odmówić rozgrzeszenia...

    Kto czytał "Władcę Pierścieni" ten wie, że Sam nie miał zbyt dobrego zdania o Gollumie i podchodził do sprawy zdecydowanie emocjonalnie. Inna rzecz, że Gollum dał mu do tego sporo powodów. Mimo tego wszystkiego, w ostatecznej próbie Sam potrafił pozostawić te emocje na boku. Może być tak, że ktoś boi się, że takie podejście, z jakichś przyczyn emocjonalne, będzie miał do niego spowiednik. To nie powinno mieć miejsca, a nawet jeśli miało by się zdarzyć, można dość łatwo uniknąć tego szukając sobie spowiednika, który nas nie zna. Taki powinien pozostać obiektywny.

    Tak oto się okazało, że książka fantasy, skłania do rozważań o sakramentach i wierze. Jednym słowem - Tolkien ;)


Komentarze