Wspomnienie św. Brunona Bonifacego z Kwerfurtu, biskupa i męczennika

Mt 11, 20-24

    Za każdym razem, kiedy dzisiejsza Ewangelia pojawia się w liturgii myślę sobie, że ukazuje nam ona zupełnie inny obraz Jezusa niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Jezus w dzisiejszej Ewangelii nie jest miły, nie jest radosny, nie jest uśmiechnięty.

    Jest podenerwowany, sfrustrowany, może trochę oburzony. Jezus z dzisiejszej Ewangelii nie mówi - miłujcie się. Jezus wypowiada swoje biada, które jeśli się dobrze w nie wczytać wybrzmiewają strasznie.

    Z czego zrodziły się te Jezusowe biada? Mam wrażenie, że z pewnego rodzaju bezsilności, której doświadczamy też jako ludzie. Bezsilności, która przychodzi w zderzeniu z sytuacją, w której daliśmy z siebie wszystko co tylko możliwe, a i tak nie osiągnęliśmy zamierzonego i spodziewanego skutku.

    Dzisiejsze biada to forma wykrzyczanej bezsilności wobec ludzi, którzy dostali na tacy wszystko co konieczne do tego, aby uwierzyć w Jezusa, a i tak nie uwierzyli. W ich miastach działy się cuda, o których pisali prorocy. Cuda, których oczekiwali i spodziewali się po czasach mesjańskich, a kiedy one wreszcie przyszły, kiedy zaczęły się dokonywać na ulicach, mówiąc kolokwialnie - przed ich nosami... Zignorowali je...

    Chciałoby się zapytać: "Czego jeszcze potrzeba było!?" - mieli wszystko podane na tacy...

    Ale jest w tym też nauka i przestroga. Okazuje się, że aby uwierzyć w Boga, trzeba osobistej decyzji człowieka. Mogą się dziać cuda, mogą się dziać rzeczy niezwykłe. Może Syn Boży przyjść na ziemię i stanąć oko w oko z człowiekiem, ale jeśli ten zaprze się w sobie i uprze się - nie uwierzy. Żadna, nawet najbardziej uprzywilejowana sytuacja tego nie zmieni.

    To trochę takie wskazanie, że aby uwierzyć bardziej niż cudów, potrzebujemy dobrej woli ze swojej strony. Tylko tyle i aż tyle.

Komentarze