XII Niedziela Zwykła

    

Dzisiejsza Ewangelia jest jedną z tych, które można porównać do papierka lakmusowego. Jej słowa stanowią pewnego rodzaju probierz, który każdy z nas może zastosować do samego siebie, kiedy pyta się o swoją wiarę i o swoją relację z Jezusem.
    Pierwsze jej zdanie stawiają nam przed oczy Jezusa, który modli się gdzieś na osobności (którą chyba należy rozumieć jako oddalenie się wraz z najbliższymi uczniami od tłumu i zgiełku). Może założyć, że w tym czasie, który mieli "dla siebie" wywiązała się rozmowa, którą opisuje święty Łukasz.
    Za kogo uważają Mnie tłumy?
    A wy za kogo Mnie uważacie?
    Pierwsze co przychodzi na myśl, kiedy czyta się podawane przez Apostołów odpowiedzi, to spostrzeżenie, że tłumy postrzegają Jezusa tak, jak im wygodnie. Zadowalają się takim poglądem na temat osoby Jezusa, który zdaje się wyjaśniać to wszystko, co się wokół Niego dzieje. To, czy ich przekonanie jest prawdziwe - to nie ma znaczenia. Wystarczy, że brzmi prawdopodobnie i wiarygodnie.
    I już tutaj pierwsza sprawa do rozważenia. Czy ja nie jestem ja ci, którzy należą do tłumu? Czy nie tworzę sobie własnego, w miarę wygodnego obrazu Jezusa, takiego na swoją miarę, na swój własny użytek? Takiego, który może i nie ma nic wspólnego z prawdą o Jezusie, ale po prostu mi odpowiada?
    Odpowiedź na drugie pytanie w imieniu Apostołów formułuje Piotr. Jest ona wyznaniem wiary. Za Mesjasza Bożego. A więc za tego, o którym do tej pory mogliśmy słyszeć w synagogach, kiedy odczytywano nam pisma proroków. Za kogoś więcej niż się wydaje tłumom, które przychodzą posłuchać Twojej nauki.
    To wyznanie Piotra, jest o wiele dojrzalsze od poprzednich. Ale też Piotr na codzień żyje w o wiele bardziej zażyłej relacji z Jezusem, niż przeciętny człowiek. Zna Go. Jest Jego przyjacielem. Słyszy więcej niż inni, bo przebywa z Jezusem w chwilach takich jak ta, kiedy są z dala od tłumów. Poza tym wiemy (choć akurat św. Łukasz milczy na ten temat), że w tej odpowiedzi św. Piotr nie jest sam. Jest to odpowiedź "wspomagana". Stoi za nią Duch Święty, który już teraz daje Piotrowi poznanie prawdy o Jezusie.
    W kaznodziejstwie, zwykło się to pytanie: A wy za kogo mnie uważacie? odnosić do słuchacza i zachęcać, aby każdy sam, w swoim sercu spróbował na nie uczciwie odpowiedzieć. I w sumie ma to sens, ale przebieg dzisiejszej Ewangelii wskazuje, że to tylko część drogi.
    Wiara w Jezusa - Mesjasza Bożego, domaga się oczywiście osobistej odpowiedzi i osobistego ustosunkowania się o Jego osoby. Ale prawda jest też taka, że wiarę tę w każdą niedzielę i w każdą uroczystość, poprzez słowa Symbolu wyznaje każdy obecny na Mszy Świętej. Bo wypowiedzieć słowo  WIERZĘ (Ty jesteś Mesjaszem Bożym) przychodzi stosunkowo łatwo. Stąd wciąż mamy całkiem spory procent deklaratywnie wierzących ludzi. Deklaratywnie.
    Sednem dzisiejszej Ewangelii wcale nie jest dialog Jezusa z Apostołami. Jej sednem nie jest nawet pieką i górnolotna wypowiedź Piotra. Jej sedno jest gdzie indziej. Kryje się w słowach: Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje.
    I cały problem w tym, że tu przestaje chodzić o słowa. Tu już nie wystarczy pięknie wyrecytować: Wierzę w Jednego Boga... czy powtarzając za św. Piotrem: Ty jesteś Mesjaszem Bożym. Tu trzeba wziąć krzyż.
    Mam wrażenie, że wypowiadanie deklaracji to jest coś, co przychodzi nam z wielką łatwością. To jest jeszcze taki sposób wiary, który nam odpowiada. Nie niosący ze sobą zbyt wielu wymagań.
    Ale Jezus nie chce zadowalać się słowami. On chce więcej. By te słowa znalazły odzwierciedlenie w czynach. By one zostały potwierdzone naszym sposobem życia. I to nie od święta: niech co dnia bierze krzyż swój. A to już nie jest takie łatwe.
    A przecież to wcale nie jest koniec. Bo Jezus mówi dalej. I to co mówi jeszcze bardziej podnosi poprzeczkę: Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swoje życie z mego powodu, ten je zachowa.
    I co z tym zdaniem zrobić? Jak je zrozumieć? Bo przecież nie chodzi o to, by dążyć do utraty życia jako takiego (w końcu jest to niezgodne z Piątym Przykazaniem Bożym). Więc co?
    Ano to, że człowiek już tak ma, że wcale nierzadko jest gotów pójść na wiele kompromisów tylko po to, żeby mógł mieć to, co chce. Każdy z nas ma jakieś plany. Marzenia. Życiowe cele. Coś, co można nazwać "swoim życiem". A im więcej tego człowiek osiągnął, tym trudniej mu się z tym wszystkim rozstać. Bo przecież tyle pracy, tyle wysiłku włożone było w to wszystko. 
    Pytanie Jezusa brzmi: czy jestem w stanie, dla Niego zrezygnować z tego "mojego życia"? Czy jestem gotów - ze względu na Niego - ponieść stratę? Czy jest we mnie dość zaufania, że spełnią się słowa dzisiejszej Ewangelii: kto straci swoje życie z mego powodu, ten je zachowa?
    Czasami myślę, że największą przeszkodą do szczęśliwego życia wiarą w Jezusa, jest egoizm tak głęboko utajony, że niedostrzegalny nawet dla nas samych. Egoizm, który wyraża się w tym, że dla własnego zadowolenia, ba dla namiastki zafałszowanego szczęścia, jesteśmy gotowi iść na kompromisy z Szatanem i jego pokusami. Byle tylko zachować jak najwięcej siebie i dla siebie... Tylko, że to nie jest droga Ewangelii...
    Najgorsze jest to, że człowiek dotknięty takim rodzajem egoizmu, będzie święcie przekonany, że wszystko jest w porządku. Będzie deklarować swoją wiarę najpiękniejszymi słowami. Będzie deklarować ją chodzeniem do kościoła, modlitwami i czym tylko, ale do czasu. Do czasu, kiedy przestanie to być dla niego wygodne...
    Dlatego Jezus prawdziwe pójście za Nim, prawdziwą wiarę, porównuje do codziennego podnoszenia krzyża. Bo to na prawdę nie jest łatwa droga.

Komentarze