Wspomnienie św. Barnaby, Apostoła

     Czasami, kiedy czytam fragment Ewangelii przeznaczony na dzisiaj, mam wielką trudność oprzeć się wrażeniu, że coś poszło nie tak.

    Najpierw polecenie - idźcie i głoście. Na pozór wszystko gra. Idę do szkoły i staram się głosić. Wychodzę na ambonę i staram się głosić. Prowadzę bloga (mniej lub bardziej systematycznie) i staram się głosić. Wchodzę na Twittera - staram się głosić… I nie tylko ja. Bo przecież nie brakuje i zaangażowanych świeckich, i innych księży, którzy starają się głosić:, że bliskiej już jest Królestwo Boże. Ale zaraz po nakazie głoszenia, Jezus wylicza znaki, które będą towarzyszyć głoszącym i będą potwierdzać ich nauczanie.

    Uzdrowienia, wskrzeszenia, wypędzanie złych duchów… Dosyć to wszystko spektakularne i niezwykłe, i jakoś tak nie bardzo obecne w dzisiejszym Kościele. I wiem, że znajdzie się na to wytłumaczenie. Że dzisiejsza wspólnota wierzących jest już „okrzepła”, że dziś nie potrzeba już tych cudów, które towarzyszyły początkom Kościoła i tak dalej… A mimo to, gdzieś z tyłu czaszki brzmi to pytanie: „Panie Jezu, a może to nie jest tak, że Ty zaprzestałeś takich znaków udzielać? Może to Ja nie jestem z tej „ligi wiary”, co Twoi apostołowie?

    Bo tak po prawdzie, a jest to pytanie całkiem serio: Czy ja potrafiłbym z wiarą położyć na kogoś ręce i z przekonaniem, pewnością wiary jaka musiała towarzyszyć apostołom powiedzieć: „wstań, od tej chwili jesteś zdrowy”? Niestety, ale nie jestem co do tego przekonany.

    Inna rzecz, że ja sam nie jestem jak apostoł, który idzie przez świat bez torby, bez dwóch sukien, bez laski. Jestem księdzem XXI wieku. Stacjonarnie przypisanym do parafii, otoczonym książkami i innymi rzeczami, które stanowią moją własność, mającym konto w banku, otrzymującym wypłatę, jako nauczyciel religii w szkole… I czasami się zastanawiam: na ile to jest wymóg współczesnego życia, a na ile przeszkoda, która mnie samemu utrudnić potrafi relację z Bogiem, a w konsekwencji czyni mnie mniej autentycznym świadkiem Ewangelii.

    Na prawdę. Odczuwam w związku z dzisiejszą Ewangelią wielki dysonans poznawczy pomiędzy tym co jest moim życiem dzisiaj, a tym co w niej odczytuję. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że uczciwe zaangażowanie apostolskie w ramach, które nakłada na mnie dzisiejszy świat, to będzie droga do zrealizowania choć w części tego, o czym Jezus mówi. I nie chodzi mi o cuda, które zapowiada, bo to nie tęsknota za mocami cudotwórczymi przeze mnie przemawia. Chodzi mi o skuteczność docierania z Jego Słowem do serc ludzi, których spotykam w życiu.

Komentarze