Czwartek VII tygodnia wielkanocnego

Ojcze Święty, nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, by świat uwierzył, że Ty Mnie posłałeś.

    Kiedy dziś razy pierwszy raz odczytywałem ten fragment Ewangelii, zwróciłem uwagę na to konkretne zdanie. Nawet pokolorowałem sobie w telefonie to, co uderzyło mnie najbardziej.

    Pierwsza myśl jaka mnie naszła, to pytanie - a jak z moim słowem. Czy dzięki mojemu słowu ktokolwiek uwierzył w Jezusa? Czy dzięki mojemu słowu ktokolwiek się do Niego zbliżył? Jest to pytanie, które traktuję bardzo osobiście, bo zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele słów "produkuję" przy różnych okazjach. Kazania, katechezy, nawet ten blog. To wszystko jest w jakiś sposób z założenia ukierunkowane na "głoszenie Jezusa". Ale przecież to nie są jedyne słowa, które wypowiadam. Jest jeszcze cała moja działalność w mediach społecznościowych, spotkania z ludźmi, zwykłe zakupy w sklepie, rozmowy... Czy moje słowa są świadectwem, dzięki któremu ktoś może uwierzyć?
    Drugie - i tu już jesteśmy w temacie "kolorowanki" - to prośba za wierzących o jedność, która ma być jednością: jak Ty, Ojcze we mnie, a Ja w Tobie. 
    Mam czasami wrażenie, że do jedności w kwestii wiary podchodzimy bardzo zewnętrznie. Dostrzegamy różnice, szukamy okazji do spotkań, rozmów... Ale spoglądając na to zdanie Jezusa, które o jedności wierzących mówi w odniesieniu do jedności Osób Boskich, odnoszę wrażenie, że chodzi o jedność zdecydowanie głębiej zarysowaną. 
    Co więcej. Ta jedność ma się zakorzeniać w Bogu: aby i oni stanowili w Nas jedno. 
    Co chyba najważniejsze, to związanie jedności wierzących z wiarą świata w Jezusa. 
   By świat uwierzył, że Ty Mnie posłałeś oni, Ci wszyscy, którzy uwierzą moim Apostołom muszą stanowić jedno w Nas...
    Nie chcę wchodzić w tematykę ekumeniczną, choć zdecydowanie można by w oparciu o te zdania pokusić się o kilka pytań i rozważań. Nie chcę, bo spoglądając na to, co czasami dzieje się w ramach jednej tylko wspólnoty Kościoła Rzymskokatolickiego, dostrzegam, jak bardzo to nie działa. Jako ludzie, potrafimy się w ramach tego Kościoła różnić w wielu sprawach. Miewamy inną wrażliwość na piękno liturgii, miewamy inne duchowości, inne gusta w temacie muzyki liturgicznej. Mamy też nieco inne sposoby wyrażania swojej wiary. Jedno w cichości, szukając dostojnego, wyważonego klimatu, inni nieco bardziej emocjonalnie i czasem hałaśliwie. To wszystko jednak nie stanowi problemu, do chwili, kiedy nie zaczyna być powodem rozłamu, kłótni czy wzajemnego zwalczania się.
    Czasami odnoszę wrażenie, że jednym z większych zgorszeń, jakie rodzi się w łonie dzisiejszego Kościoła nie są te wielkie, związane ze zbrodniami i przestępstwami, ale właśnie te niedostrzegane, oparte o dumę i pychę tych, którzy chcą być lepsi od innych, także w sposobie przeżywania wiary. Te wszystkie wewnątrzkościelne wojenki, tak często niezrozumiałe dla wielu z wierzących, a już absolutnie dziwne dla osób "spoza"... One są zgorszeniem, które może stanowić o nieskuteczności głoszenia Jezusa.
    By świat uwierzył, że Ty Mnie posłałeś... Myślę, że musimy zrozumieć, jako wierzący, że nasza zdolność do jedności, mimo wszystkich tych różnic, jakie możemy odnaleźć, jest tak na prawdę naszym świadectwem o Jezusie, posłanym na świat przez Ojca. Że jeśli zamiast skupiać się na udowadnianiu sobie, że "moja droga pobożności jest lepsza od twojej", połączymy siły, by pokazać jak wielkie jest bogactwo Kościoła, w którym odnajdzie się każdy człowiek, staniemy się lepszymi ewangelizatorami.
    I to chyba jest najlepsza konkluzja. Nierzadko zbyt wiele sił tracimy na przepychanki między samymi sobą, by starczało ich na dawanie świadectwa innym. Może czas to zmienić?

Komentarze