Wielki Czwartek - Msza Wieczerzy Pańskiej

    Od dzieciństwa byłem wychowywany w tradycji, która Wielki Czwartek przeżywa przede wszystkim jako pamiątkę ustanowienia dwóch sakramentów. Kapłaństwa i Eucharystii. 

    Dosyć wcześnie zacząłem uczestniczyć w parafialnych celebracjach Triduum Paschalnego, do tego z dosyć uprzywilejowanej pozycji (najpierw miałem miejsce na chórze, tuż przy organach, a później przy ołtarzu). 

    Jako dziecko, nawet jako ministrant nie zwracałem szczególnej uwagi na Ewangelię, która jest odczytywana. Zdecydowanie bardziej fascynowała mnie sama liturgia. Bogatsza, piękniejsza niż zazwyczaj.

    Jako kleryk też nieszczególnie miałem okazję skupiać się na słowach liturgii. Pewnie dlatego, że to do mnie należało przygotowywanie przebiegu całej celebry. Próby  ministrantami, wyznaczanie funkcji... łatwo w tym wszystkim było zagubić sens tego co się wydarza.

    Pierwszy raz tak na poważnie zainteresowałem się dzisiejszą Ewangelią jako ksiądz. Nie bardzo wypadało inaczej w sytuacji, w której proboszcz zlecił mi wygłoszenie kazania. Siadłem więc i uczciwie przygotowałem się do tego zadania. Z wielkim przejęciem, bo zadanie wydawało mi się szczególne. Do tej pory wydawało mi się, że tego dnia kazanie powinien wygłaszać starszy kapłan, doświadczony, taki, który na temat kapłaństwa ma coś do powiedzenia. Nie młodzik. W sumie jeszcze nieopierzony. 

    Dziś już nie pamiętam tamtego kazania. Nie wiem czy było dobre, czy nie. 

    Od tego czasu takich kazań wygłosiłem jeszcze kilka. Lepszych czy gorszych? Nie wiem. Na pewno zawsze przygotowanych. Na pewno zawsze w jakiś szczególny sposób osobistych. I myślę, że za każdym razem, coraz bardziej dojrzałych.

    Kiedy dziś spoglądam na wieczorną Ewangelię, widzę przede wszystkim to, że nie stawia w centrum ani Eucharystii, ani kapłaństwa tak, jak zwykliśmy je rozumieć.

    Wydarzenie, które Kościół każde nam rozważyć, to scena, w której Jezus obmywa apostołom nogi. Wydarzenie, którego oni sami właściwie nie potrafili zrozumieć, a po którym usłyszeli: Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy czynili tak, jak Ja wam uczyniłem.

    Pamiętam, że jako chłopak byłem bardzo przejęty, kiedy ówczesny proboszcz mojej parafii w wielki czwartek, po kazaniu zdejmował ornat i w towarzystwie dwóch lektorów, z czasem także moim, podchodził do dwunastu mężczyzn i powtarzał gest Jezusa z Ostatniej Wieczerzy. Jeszcze większym przeżyciem był dla mnie dzień, w którym jako akolita, podejmując służbę w katedrze, to ja zasiadłem na jednym z dwunastu krzeseł, a przewodniczący tej liturgii biskup Gerard, ten sam gest powtórzył wobec mnie.

    Dziś postrzegam ten gest, jako na wskroś kapłański i z wielkim żalem przeżywam dochodzące mnie informacje, że tak łatwo usuwa się go z wielkoczwartkowych liturgii. Za każdym razem kiedy o tym słyszę, obiecuję sobie, że nigdy tego nie zrobię.

    Dlaczego? Bo tak jak napisałem, ten gest pochylenia się, przełamania siebie, swojej dumy, jest gestem na wskroś kapłańskim. Jest okazją do tego, abym ja, jako kapłan zrozumiał, że moim zadaniem jest służba. Służba Bogu i służba człowiekowi. Nie tylko ten jeden raz do roku, nie tylko w symbolicznym, liturgicznym geście, ale każdego dnia.

    To jest dla mnie, młodego w sumie jeszcze kapłana ciągle aktualne wezwanie i przypomnienie o fundamencie mojej tożsamości - tożsamości sługi, nie Pana.

Komentarze