Święto świętego Marka Ewangelisty

     Święty Marek, którego dzisiaj czcimy w Kościele podjął szczególny sposób realizacji ostatniego nakazu Jezusa, który Kościół odczytuje dzisiaj w czasie liturgii. Dla niego słowa: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszystkiemu stworzeniu oznaczały wezwanie do spisania tej Ewangelii.

    Pisemne świadectwo, z jakim dzięki temu mamy do czynienia jest pod wieloma względami bezcenne, bo nawet jeśli Marek nie był świadkiem wielu z opisywanych przez siebie wydarzeń osobieście, to jednak korzystał ze świadectw tych, którzy widzieli, a skoro je spisał, to pozostały one "zakonserwowane" za pomocą liter i słów dla innych. Korzystając z zapisu Ewangelii wchodzimy w świat uczuć, doświadczeń i emocji, które nosili w sobie Ci, którzy stawali przed Markiem i opowiadali mu o Jezusie. Stajemy w środku tego, co zapamiętali ze słów, gestów, ale także wrażeń, które nosili w sobie. Stajemy wobec świadków zachowanych w słowach spisanych ręką świętego Marka.

    Z tą świadomością staram się czytać Ewangelię (tę Marka i każdą inną). Wyobrażam sobie, że siedzę i słucham słów tych, którzy widzieli i znali Jezusa, którzy przekazują mi Jego słowa, Jego naukę.

    Dlatego zwracam uwagę na każde słowo, które jest podane jako cytat słów wypowiedzianych przez Zbawiciela. Dlatego przykuwa moją uwagę pełnie brzmienie nakazu misyjnego, które przytacza święty Marek.

    Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszystkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą takie znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk i jeśliby co zatrutego wypili nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą i ci odzyskają zdrowie.

    Mam wrażenie, że współcześnie zatrzymujemy się głównie na pierwszym zdaniu z tej mowy, a i w tym brakuje nam przekonania. Owszem. Głosimy kazania. Dyskutujemy na tematy związane z Pismem Świętym, nauką Kościoła (szczególnie jeśli mamy coś krytycznego do powiedzenia na jej temat), ale czy tak na prawdę jesteśmy głosicielami Ewangelii? Czy potrafimy stanąć przed drugim człowiekiem i powiedzieć z pełnym przekonaniem w sercu: "Jezus jest moim Panem!"?

    Może dlatego tak bardzo trzeba spojrzeć na dalsze zdania, które przytacza święty Marek. Kto uwierzy... Właściwie trzeba jasno powiedzieć, że aby być autentycznym i przekonującym świadkiem Ewangelii, trzeba w Nią najpierw autentycznie i bezwarunkowo uwierzyć. Inaczej się nie da. Dopóki  sam nie będę autentycznie wierzyć, dopóki sam nie będę przekonany, nie przekonam nikogo.

    ... i przyjmie chrzest. Przynajmniej na razie żyjemy jeszcze w kraju, w którym nie trzeba przekonywać kogoś do chrztu, ponieważ większość dorosłych chrzest przyjęła w wieku niemowlęcym albo dziecięcym. Ale coraz częściej mierzymy się z sytuacja, w której ochrzczeni są niewierzącymi. Na naszych oczach toczy się proces stopniowego odchodzenia kolejnych pokoleń od wiary, którego przyczyną jest to, że załamał się proces przekazywania wiary przez świadków. Starsi przestali być świadkami wiary dla młodszych. Rodzice przestali być świadkami wiary dla dzieci. Jestem za młody, aby potrafić określić w którym momencie ten proces się załamał, ale widzę, że coraz częściej on po prostu nie działa.

    Tu dochodzimy do chyba najbardziej zapomnianych i nielubianych słów, które św. Marek przytacza w ramach przekazywania nam nakazu misyjnego Chrystusa: ... a kto nie uwierzy, będzie potępiony.

    Oczywiście, przytoczenie tych słów może ściągnąć na mnie gromy, że dziś już nie czas na straszenie piekłem i że to w ogóle brzmi śmiesznie i niewspółcześnie. Może i tak. Ale właśnie przy takich zdaniach wychodzi bardzo konkretnie to, czy potrafię przejąć się uczciwie słowami Ewangelii i czy traktuje je jako autentyczną i prawdziwą naukę Jezusa. Nie wydaje mi się, by Zbawiciel wspominał o możliwości potępienia, gdyby nie brał jej na serio. I nie ma tu nic do rzeczy, że sam jestem głęboko przekonany o tym, że strasząc piekłem nie przyprowadzę nikogo do prawdziwej wiary.

    Jezus zwraca się z tymi słowami do konkretnych osób. Do swoich uczniów, których posyła na cały świat. Wspomnienie o zagrożeniu potępieniem dla tych, którzy nie uwierzą ma więc za zadanie uświadomić im jak wielka jest ich odpowiedzialność za tych, do których są posłani. To ich świadectwo, to ich autentyczność, to ich głoszenie ma stanąć pomiędzy słuchaczem a potępieniem. Wiarygodność, autentyczność, szczera wiara Apostoła nie jest więc bez znaczenia.

    Jako kapłan staję więc wobec tej dzisiejszej Ewangelii przerażony odpowiedzialnością, jaka spoczywa na moich barkach. Nie jest to przerażenie, które pozbawiałoby mnie chęci i sił do działania. To raczej sposób opisania uczucia, które towarzyszy uświadomieniu sobie tego, w jak wielkiej sprawie mam udział.

    Zdaję sobie sprawę z tego, że nie towarzyszą mi znaki, o których mowa w dzisiejszej Ewangelii. Nie towarzyszy też wielu innym, których czcimy jako świętych (choć nie będę ukrywać, że czasem pojawia mi się w głowie myśl, o tym, że jednak moja wiara nie jest jeszcze jak ziarnko gorczycy, o którym Jezus mówi na innym miejscu). Nie znaki widać są najważniejsze w tym przekazie. Ważna jest to, by autentycznie uwierzyć. By do autentycznej wiary prowadzić innych. I tu akurat nie jest już aż tak ważne czy jest się księdzem, zakonnikiem, ojcem, matką, nauczycielem.... W tym zadaniu każdy z nas, ochrzczonych, nazywających się wierzącymi ma tylko jedno zobowiązanie: Głosić. Głosić ze świadomością, że od efektu tego głoszenia zależy wszystko - zbawienie lub jego brak, życie lub śmierć. I że pierwszym, który musi autentycznie uwierzyć nie jest mój słuchacz. Jestem nim ja.

Komentarze