To miało być pierwsze kazanie pasyjne…

 

Wtedy przyszedł Jezus z nimi do ogrodu, zwanego Getsemani, i rzekł do uczniów: «Usiądźcie tu, Ja tymczasem odejdę tam i będę się modlił». Wziąwszy z sobą Piotra i dwóch synów Zebedeusza, począł się smucić i odczuwać trwogę. Wtedy rzekł do nich: «Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie ze Mną!»  I odszedłszy nieco dalej, upadł na twarz i modlił się tymi słowami: «Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty».

                  To miały być kazania pasyjne. Przygotowane dla parafii w Sośnicowicach i w Rachowicach. No cóż. Życie napisało inny scenariusz i wygłosić tych kazań nie będę w stanie. Trzeba będzie sobie poradzić inaczej, bo wypadek wcale nie oznacza, że nie byłem do nich przygotowany. Po prostu nie dokończą wyobrażam sobie sytuację, w której łóżko szpitalne wytaczane jest do kościoła, a kaznodzieja przemawia wprost z niego, choć pewnie mogłoby to być całkiem wymowną sceną.

                  Koniec końców to, co miało być powiedziane, pozostaje uporządkować w wersji pisanej i zrobić z tego materiał do opublikowania na blogu. Nie będę ukrywać, że piątkowe wydarzenia pewnie wpłyną na ostateczny kształt tych myśli i treść jaką będą prezentować – wypadek jakoś tak dziwnie otwiera oczy na sprawy, których w innej sytuacji nie dostrzegało się aż tak wyraźnie…

                  Pierwsze z tych kazań miało być inspirowane sceną modlitwy w Ogrójcu. Jest ona dla mnie bardzo przejmująca i emocjonująca. Jezus, który dopiero co w Wieczerniku ustanowił sakrament Eucharystii, wychodzi z uczniami w noc Ogrodu Oliwnego i zaprasza ich do wspólnej modlitwy. Oni poddają się zmęczeniu i zasypiają. On prowadzi przejmujący dialog z Ojcem: «Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty».

                  Jezus jest w pełni świadomy tego, co będzie się wydarzać w kolejnych dniach i godzinach. Wie, że będzie cierpiał, wie że będzie musiał umrzeć. To wszystko staje mu teraz przed oczyma, wyrażone obrazem kielicha. To wszystko musi w jakiś sposób przerażać go, jest przecież nie tylko Bogiem, ale i człowiekiem.

                  Człowiek boi się zarówno cierpienia jak i śmierci. Jest to strach naturalny do tego stopnia, że gdyby ktoś go nie przejawiał, uznamy to za sytuację patologiczną i nienormalną. Zadziwia nas nie tyle lęk przed bólem i śmiercią ile jego brak.

                  To co zdumiewa mnie w modlitwie Jezusa, to nie prośba o to, by „ten kielich” był od niego zabrany. Ona wyraża tylko prawdziwość człowieczeństwa Jezusa. Zdumiewa mnie zdecydowanie bardziej jego zdolność, by w tej samej wypowiedzi, w kolejnym zdaniu zawrzeć deklarację: „Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty”.

                  Postawienie woli Ojca ponad swoją. Postawienie na Jego plan, a nie na swoje pomysły. To czyni modlitwę Jezusa bardzo wyjątkową. Jest to modlitwa zawierzenia, ale także modlitwa przygotowania na to, co będzie się działo wówczas, gdy staną przed nim świątyni żołnierze, gdy zostanie pojmany, gdy zostanie postawiony przed Sanhedrynem, przed Herodem, przed Piłatem…

                  Ta rozmowa Jezusa z Ojcem jest więc wstępem do ostatecznego wypełnienia planu, który ma doprowadzić do Odkupienia człowieka i przywrócenia mu stanu łaski uświęcającej, niedostępnej dotąd wskutek grzechu pierworodnego.

                  Modlitwa przygotowania – modlitwa w Ogrójcu, to nie tylko początek męki. To także ugruntowanie w sobie tego, by pełniła się wola Boża i realizowały się Boże sprawy.

                  Spoglądając na scenę Modlitwy w Ogrójcu, chciałbym zwrócić uwagę na pewien aspekt przeżywania Niedzieli, który być może dzisiaj nam umyka.

                  Kiedy uczyłem się sprawowania Mszy Świętej w Nadzwyczajnej Formie Rytu Rzymskiego, zwróciłem uwagę na czas przygotowania do Mszy. Jeszcze w zakrystii, nawet jeśli kapłan nie miał w sobie dość pobożności, to przygotowanie do liturgii, nakładało na niego obowiązek odmówienia szeregu modlitw. Pierwszą, gdy po przyjściu do zakrystii umywalkę ręce, kolejne, gdy nakładał na siebie szaty liturgiczne: humerał, albę, cingulum, stułę, manipularz i ornat. Dopiero po odmówieniu tych modlitw kierował się do ołtarza, aby rozpocząć sprawowanie świętej liturgii. 

                  Pozostałością tego zwyczaju, są wiszące do dziś w wielu zakrystiach tablice, na których zawarto już inne modlitwy, ale z tym samym założeniem – aby ksiądz i służba liturgiczna przygotowali się przed wyjściem do ołtarza.

                  To przygotowanie ma kilka celów. Po pierwsze jest okazją do tego, by się wyciszyć. By odłożyć na bok sprawy, które mogłyby przeszkadzać w dobrym przeżyciu Ofiary Mszy Świętej. Daje to możliwość „nastrojenia się” do tego, co zaraz będzie się czynić. Otwarcia serca na spotkanie z Bogiem. Wzbudzenia intencji dobrego przeżycia tego czasu…

                  Po drugie jest okazją do uświadomienia sobie, że Eucharystia jest pamiątką wydarzeń Wieczernika i Golgoty. Wejścia w medytację Miłości, która dał się przybić do krzyża, aby teraz karmić nas swoim ciałem i krwią.

                  Po trzecie jest okazją do złapania oddechu. Okazją do przejścia od tego, co działo się w domu, w drodze do kościoła, do tego co ma się dziać tutaj.

                  Żeby było ciekawiej, w każdej książeczce do nabożeństwa, także możemy odnaleźć dokładnie te same modlitwy, co na tablicach w zakrystii. To znaczy, że przygotowanie się do Mszy Świętej jest nie tylko zadaniem kapłana czy służby liturgicznej, ale także wszystkich jej uczestników. 

                  To oczywiście wymaga świadomości i poświęcenia czasu, a przede wszystkim punktualności, która będzie musiała uwzględniać czas tych pięciu czy dziesięciu minut, jakie spędzimy w kościele na modlitwie i wyciszeniu, które będzie miało pomagać nam w dobrym przeżyciu Eucharystii.

                  Modlitwa Jezusa w Ogrójcu ma w sobie też ten szczególny aspekt osamotnienia. Jezus przygotowuje się do Męki, zaprasza do modlitewnej wspólnoty apostołów, ale koniec końców – zostaje sam. I na modlitwie, i potem, w godzinie Męki. 

                  Czasami myślę sobie, że mądrość Kościoła, która wprowadziła swego czasu modlitwy przygotowania do Mszy Świętej, czerpała z tej własnej Ewangelii. Jest w tych modlitwach wielka intuicja, że człowiek, który zjednoczy się z Jezusem od początku jego Ofiary, właściwie jeszcze w Ogrójcu, będzie potrafił trwać przy nim aż do końca.

                  Nie wiem jak to wygląda w waszym wypadku, ale sam po sobie wiem, że kiedy wychodzę do ołtarza „z biegu”. Nie poświęciwszy wcześniej ani minuty na wyciszenie, na chwilę choćby modlitwy, to przeżywanie Mszy Świętej jest dla mnie o wiele trudniejsze. Trudniej mi skupić się na czytaniach, trudniej wsłuchać się w słowa modlitw, które w sumie sam wypowiadam. Trudniej mi trwać przy Jezusie na Golgocie. Czuję się wówczas, jakbym był jednym z tych apostołów, którzy rozpierzchli się po okolicy po pierwszym kontakcie z grupą wysłaną do ogrodu pod wodzą Judasza.

                  Niby jestem, bo przecież stoję przy ołtarzu, ale w sumie mnie nie ma, bo moje myśli biegają gdzieś daleko.

                  Nie chcę twierdzić, że gdyby apostołowie wytrwali przy Jezusie na modlitwie, to na pewno wytrwaliby przy Nim aż do końca, aż do Golgoty. Tego nie wiemy. Jednak doświadczenie podpowiada nam, że w naszej sytuacji, Golgoty, która dzieje się na ołtarzu, jest to niewątpliwe wsparcie. Kto z niego korzysta – niech nie rezygnuje, kto nie korzysta – niech zacznie.

                  Tak naprawdę potrzeba tylko sięgnąć do książeczki i przyjść parę minut wcześniej i już możemy dzięki modlitwie zagłębić się w tajemnicę męki i śmierci Jezusa, który ofiarowuje się na ołtarzu.

Komentarze