Drugie z niewypowiedzianych kazań pasyjnych...

 Piotr zaś siedział zewnątrz na dziedzińcu. Podeszła do niego jedna służąca i rzekła: «I ty byłeś z Galilejczykiem Jezusem». Lecz on zaprzeczył temu wobec wszystkich i rzekł: «Nie wiem, co mówisz». A gdy wyszedł ku bramie, zauważyła go inna i rzekła do tych, co tam byli: «Ten był z Jezusem Nazarejczykiem». I znowu zaprzeczył pod przysięgą: «Nie znam tego Człowieka». Po chwili ci, którzy tam stali, zbliżyli się i rzekli do Piotra: «Na pewno i ty jesteś jednym z nich, bo i twoja mowa cię zdradza». Wtedy począł się zaklinać i przysięgać: «Nie znam tego Człowieka». I w tej chwili kogut zapiał. Wspomniał Piotr na słowo Jezusa, który mu powiedział: «Zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz». Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał.

            Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał.

            Widok płaczącego, dorosłego mężczyzny nie należy ani do częstych, ani do łatwych w odbiorze. Szczególnie w sytuacji, gdy mamy do czynienia z mężczyzną, którym wstrząsają spazmy nieopanowanego niczym szlochu. Mężczyzną, takim jak Piotr z dzisiejszej Ewangelii.

            Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał.

            To jedno zdanie roztacza przed nami cały wachlarz pytań o to, co dzieje się w sercu Piotra, który po usłyszeniu piania koguta zdał sobie sprawę z tego, co właśnie uczynił swoim trzykrotnym zaparciem. Piotra, który uświadomił sobie, że zdradził Jezusa.

            Dzisiejsza historia z Piotrem w roli głównej toczy się niejako z boku spraw związanych z Jezusem. W tym samym czasie Zbawiciel staje przed swoimi sędziami w domu arcykapłana. Wysłuchuje zeznań kolejnych świadków, sprowadzonych tam tylko i wyłącznie po to, by doprowadzić do jego skazania.

            Piotr, który zapewne otrząsnął się po pierwszym szoku spowodowanym pojmaniem Jezusa, który zebrał się w sobie po ucieczce z Ogrodu Oliwnego, siedzi teraz wśród ludzi na dziedzińcu. Zapewne chce się czegoś dowiedzieć. Usłyszeć, jak sprawy związane z Jezusem potoczą się dalej. Jest niewątpliwie zestresowany i bardzo przestraszony.

            Siedzącego w tym stanie zaskakuje go jedna ze służących, która wyraża swoje przekonanie o tym, że Piotr należy do uczniów Jezusa. Pierwsza jego reakcja? – Zaprzeczenie. – W tym momencie na pewno nie chciał ryzykować rozpoznania. Nie chciał, by ktoś powiązał go z Jezusem. To przecież mogło się dla niego źle skończyć. Daleko odeszły od niego buta i pozorna odwaga, jaką prezentował deklarując, że cokolwiek nie spotkałoby Jezusa – On, Piotr pójdzie z Nim.

            Zapewne nie zdążył się jeszcze uspokoić po pierwszym pytaniu, gdy w drodze do bramy spotkał się z kolejnym, podobnym. I znów jego reakcja jest bardzo odruchowa, niemalże podświadoma, nacechowana zasłuchaniem w instynkt samozachowawczy. – Nie, zupełnie nie znam tego człowieka. Nie mam pojęcia o czym do mnie mówisz.

            W tym momencie strach musiał całkowicie ścisnąć jego serce. Pewnie mocniej nasunął zawój, postarał się o zakrycie twarzy. Może nawet zaczął się rozglądać uważnie wokół siebie, starannie dobierając kolejne kroki, tak, by nie naraziły go na rozpoznanie. Być może nawet odsunął się nieco od ludzi tak, aby samotność stała się dodatkową ochroną.

            Mimo wszystko i tak stanął po raz trzeci w sytuacji, w której musiał zmierzyć się ze stwierdzeniem: Na pewno i ty jesteś jednym z nich. I znów przytłoczony sytuacją – przegrał.

            Ale ten trzeci raz przynosi coś więcej. Przynosi pianie koguta, które jest dla Piotra źródłem otrzeźwienia. Przez strach, przez lęk o swoje życie, wraz z piejącym kurem, trafia do jego świadomości wspomnienie słów Jezusa, który dokładnie taki przebieg sprawy przepowiadał wcześniej. I to pianie koguta rodzi w sercu Piotra płacz i łzy.

            Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał. Napisze Ewangelista Mateusz w zakończeniu tej sceny. Suchy fakt. Zero oceny. Opis tego, co Piotr uzewnętrznił wobec wszystkich.

            Z czego zrodziły się jego łzy? Ze wstydu? – Bardzo możliwe. W końcu mógł się zawstydzić na myśl o tym, jak piękne i wielkie były jego deklaracje składane Jezusowi, a jak kruche i słabe okazały się w zderzeniu z rzeczywistością. Okazało się, że jest słaby. Zdecydowanie słabszy, niż sam to sobie wyobrażał. To musiało być zawstydzające i mogło stać się powodem do łez.

            Czy jego łzy rodziły się z żalu? Na pewno też. W końcu sytuacja, której właśnie doświadczył była zdradą przyjaciela. Świadomość tego, w sercu szczerego człowieka, jakim niewątpliwie był Piotr musiała stać się powodem łez. 

            W przeciwieństwie do płaczącego Piotra, my wiemy, że to, co się właśnie stało będzie mu wybaczone. Potrafimy sobie przypomnieć, że po Zmartwychwstaniu Jezus przebaczy mu wszystko i przywróci poczucie wartości siebie, jakie właśnie utracił. On jednak póki co zanosi się łzami, nie mając pojęcia o tym co będzie dalej.

            Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał.

            Łzy wylewane przez Piotra mają szczególną moc. Są wodą, w której rozpoczyna się obmywanie winy Piotra. Pierwszym krokiem, aktem żalu, który zaowocuje uzyskaniem przebaczenia. Są okazją do tego, by Piotr wejrzał w głębię swojego serca i dostrzegł prawdę tę część prawdy o sobie, której do tej pory nie dostrzegał. Łzy, które wylewa przywracają mu bowiem pełną ostrość widzenia.

            Łzy Piotra były też jego osobistym przygotowaniem do tego, co miało nastąpić na Golgocie. Przygotowaniem do zmierzenia się ze świadomością, że Chrystus kona na krzyżu.

            Liturgia Mszy świętej także przewiduje moment, w którym tak jak zapłakany Piotr, mamy okazję spojrzeć w głąb swojego serca. Jest nim moment, w którym na samym początku wypowiadamy wspólnie słowa aktu żalu. Spowiadam się Bogu wszechmogącemu…

            Powtarzamy te słowa w czasie każdej Mszy Świętej w tej, czy innej formie po to, aby mieć okazję zdać sobie sprawę z tych wszystkich naszych małych zdrad i upadków, które sprawiły, że nie jesteśmy gotowi na spotkanie z konającym na krzyżu Jezusem. Mamy okazję pożałować za nie szczerze, mocno i głęboko. 

            Być może w czasie Mszy świętej nie chodzi o to, by wylewać łzy nad swoimi grzechami, niemniej jednak warto w tym momencie zdobyć się na to, by nie tylko mechanicznie, z przyzwyczajenia wypowiadać słowa modlitwy, ale także zaangażować w nią serce i duszę. By rzeczywiście świadomie, z zaangażowaniem woli – żałować.

            Na pewno warto w tym momencie Mszy Świętej wspomnieć Piotrowe łzy. Wyobrazić sobie szlochającego z żalu dorosłego mężczyznę i zdać sobie sprawę z tego, jak potoczyły się jego dalsze losy. My jesteśmy zaproszeni dokładnie do tego samego, nawet jeśli opłakiwanie swoich grzechów może się wydać komuś śmieszne, a nawet żałosne.

            Z drugiej strony – zdolność tak głębokiego, pełnego poruszenia żalu jest czymś, co osobiście uważam za godne pozazdroszczenia. Głównie dlatego, że jest tak bardzo sprzeczne z dzisiejszą mentalnością, która odrzuca nieomal grzech, jak o możliwość żalu zrodzonego z jego powodu. 

            Ja osobiście chciałbym mieć w sobie tak wielkie poczucie przyjaźni z Jezusem, które ze świadomości jej naruszenia wyprowadza potoki łez podobne do tych, które w noc swego upadku wylewał święty Piotr. Szczególnie, że stały się pierwszym krokiem do jeszcze piękniejszej przyjaźni ze Zbawicielem.

            Przychodząc na Mszę, odmawiając na jej początku akt żalu, rozważajmy łzy świętego Piotra i uczmy się z tego rozważania głębokiego i szczerego żalu za nasze grzechy.

Komentarze