VIII Niedziela Zwykła

 Jezus opowiedział uczniom przypowieść:

«Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj?

Uczeń nie przewyższa nauczyciela. Lecz każdy, dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel.

Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Jak możesz mówić swemu bratu: „Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku”, podczas gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka brata swego.

Nie ma drzewa dobrego, które by wydawało zły owoc, ani też drzewa złego, które by dobry owoc wydawało. Po własnym owocu bowiem poznaje się każde drzewo; nie zrywa się fig z ciernia, ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron. Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta».

(Łk 6, 39-45)

Słowa…

Według informacji jakie znalazłem w Internecie, wypowiadamy ich przeciętnie od 7 do 15 tysięcy każdego dnia. Oczywiście, jest to wynik uśredniony, nazwijmy go – przeciętny. 

Jakie są to słowa? To pewnie zależy od konkretnego człowieka, bo przecież w posługiwaniu się słowami różnimy się dokładnie tak samo jak w ubieraniu, wyglądzie czy gustach muzycznych. 

Będą wśród nas tacy, którzy posługują się słowami gładkimi, okrągłymi, nadającymi wszelkim wypowiadanym przez nich myślą charakter wyjątkowy, podniosły i uroczysty. Inni, będą posługiwali się słowami jakby ciosanymi siekierą, twardymi, szorstkimi, nierzadko pełnymi drzazg i nierówności. Jedni będą posługiwali się słowami z gracją mistrza żonglerki, inni nieporadnie, niczym raczkujące dziecko, które dopiero próbuje stanąć na nogi. Niezależnie od tego jak – posługujemy się nimi wszyscy.

            Temat do rozważania, który zarysowuje dzisiejsza Ewangelia nie dotyczy jednak sprawności posługiwania się słowami, a raczej tego, co jest ich źródłem i skąd bierze się ich treść.

            Wiemy dobrze, bo myślę, że to doświadczenie nie jest niczym wyjątkowym, że słowa mają swoją moc. Są takie, które przynoszą ulgę, pociechę, ciepło i szeroko rozumiane dobro. Są też takie, które uderzają, ranią i kaleczą, a nawet – niszczą to, co dobre i piękne.

            Dzisiejsza liturgia słowa zdaje się wskazywać, że słowa jakie wypowiadamy, świadczą bardzo mocno o tym, co nosimy w naszych sercach. Zgadza się to także z myślą z księgi Syracha, którą mogliśmy usłyszeć w pierwszym czytaniu: Nie chwal męża przed wypowiedzią, to bowiem jest próbą dla ludzi.

            I właściwie można powiedzieć: wszystko jest proste. Dobry człowiek wypowiada dobre słowa, i po tym go poznajemy, zły wypowiada złe. Ewangelia wyjaśniona, możemy iść dalej. A przecież nie jest to wszystko wcale takie proste…

            Ja sam należę do ludzi cholerycznych. Największą wadą tego stanu rzeczy jest to, że w chwilach w których buzują we mnie emocje – wybucham. Niekoniecznie przejawia się to krzykiem czy czymś podobnym, ale wybuch to wybuch. Odłamki lecą w każdą możliwą stronę, niekoniecznie w tę, z której przyszedł impuls detonujący ładunek. Ta cecha mojego charakteru nie raz narobiła mi kłopotów, bo w efekcie takiego braku kontroli nad sobą wypowiadałem słowa – które jak odłamki – zabolały (bynajmniej nie mnie). Mnie po takim wydarzeniu, trafiają boleśnie słowa dzisiejszej Ewangelii: bo z obfitości serca mówią jego usta.

            Ha! A jakże – z obfitości powiedziałem, mogę sobie pomyśleć. I jest to boleśnie prawdziwe. Bo na tamten moment moje serce przepełnione było trucizną utkaną z gniewu, złości, frustracji, nieudanego dnia… I pytanie – czy to świadczy, że jestem złym człowiekiem? 

            Wiecie, opowiadam niby o sobie, ale zastanówcie się przez chwilę. Czy nie zdarzyło się wam kiedyś wypowiedzieć pod wpływem chwili, emocji słów, których potem żałowaliście?... Takie sytuacje mogą przecież przydarzyć się każdemu, nawet najlepszemu z ludzi. Chwila, impuls, emocja… Słowo padło.

            Wiem, że to, co do tej pory mówię może brzmieć dołująco i smutno, ale jakoś tak w tym czasie ta Ewangelia do mnie przemawia, przywołując na myśl takie, a nie inne wspomnienia i doświadczenia.

            Staram się jednak wyciągnąć z niej naukę, która być może i innym przyniesie jakieś dobro.

            Pierwsza, pośrednio wiąże się z belką w oku, o której też w tej Ewangelii mowa. Streścił bym ją do jednego słowa – myśl. Myśl co chcesz powiedzieć, ale myśl też o tym, jakie skutki twoje słowa mogą odnieść w życiu drugiego człowieka.

            My bardzo lubimy skupiać się na tym, co ktoś nam powiedział i wcale nierzadko znajdujemy w tym usprawiedliwienie dla tego, co sami zrobiliśmy czy powiedzieliśmy. Dziecinne – to on zaczął, ma przecież też dorosłe oblicza.

            Druga – zacznij od siebie. Niezależnie od tego, czy padasz ofiarą słownej napaści, czy swoich własnych wyobrażeń o tym, co dana osoba próbuje Ci powiedzieć czy zakomunikować – trzymaj się w garści i nie pozwalaj sobie na to, by złe emocje wzięły górę nad rozumem. One nie dość, że Ciebie oślepiają – to jeszcze i są niewidomym, który próbuje Ciebie zaślepionego prowadzić dalej. Nic dobrego z tego nie będzie – przećwiczone wielokrotnie na sobie.

            W sumie, to po tym co do tej pory napisałem, wypadało by dodać jedno wielkie PRZEPRASZAM, skierowane do wszystkich tych, którzy padli ofiarami tego „przećwiczonego” zaślepienia. Przez tych ileś lat nazbierałoby się ich wcale niemało. Szkoda, że to przepraszam bardzo często nie może już dotrzeć do wszystkich i nie ma mocy naprawienia tego, co zostało zniszczone…

            Niech więc chociaż stanie się formą przestrogi dla tych, którzy jeszcze zdążą nauczyć się gryźć w język zawczasu…

            … ja uczę się wciąż…

Komentarze