Pokój "od święta".

Dziś bez nagrania, bo nie ma na to czasu. Jest w końcu niedziela i po mojemu jest to taki dzień, w którym ksiądz powinien zajmować się nieco innymi sprawami niż nagrywanie filmików na bloga, którego prowadzi zrywami dosyć nieregularnymi.
Jest faktem, że już nie raz obiecywałem sobie, że jakoś bardziej do tego przysiądę i zajmę się tym w sposób nieco bardziej systematyczny... ale zawsze coś wypada...
Z tym moim blogowaniem jest trochę tak, jak z życiem sakramentalnym niektórych moich parafian. Jak mam motywację i ochotę, to coś napiszę, nagram, a potem opublikuję. U ludzi, o których myślę jest tak: jak mi się przypomni, jak mnie najdzie ochota, to się pomodlę, to pójdę na Mszę świętą, to się wyspowiadam. Tyle podobieństw. Są też różnice.
Najistotniejsza to ta, że prowadzenie bloga nie musi mieć znaczącego wpływu na moją relację z Odkupicielem. Modlitwa i życie sakramentalne już ten wpływ mają.
Kiedy nie piszę regularnie, ryzykuję tym, że stracę ewentualnych czytelników. Może to smutne, ale w sumie nie zakładam tu fanklubu czy czegoś takiego, moje teksty i tak tutaj wiszą, więc może ktoś czasem zajrzy i poczyta. 
Kiedy nie modlę się regularnie, kiedy nieregularnie korzystam z sakramentów mam jednak do stracenia o wiele więcej. Tu chodzi w końcu o życie wiecznie, a nie statystyki popularności strony internetowej. Mam wrażenie, że mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale z modlitwą i sakramentami jest jak z uprawianiem sportu. Im częściej, im bardziej regularnie, tym lepsze i bardziej widoczne są efekty. Ty mniej wysiłku nas coś kosztuje. Tym łatwiej na przychodzi działanie.
Weźmy na przykład modlitwę. Wielu zniechęca się do niej dlatego, że nie odczuwa efektów, że czuje się zawiedzionymi tym, że modlitwa zdaje się pozostawać niewysłuchaną. Zapominamy bardzo łatwo o tym, że Jezus mówi o wytrwałej, wręcz natarczywej modlitwie. 
Sakrament pokuty też o wiele łatwiej przychodzi, gdy nie jest to tylko odświętna, coroczna ceremonia, którą pod przymusem przyzwyczajenia załatwiamy "bo tak trzeba". Staje się pełnym miłości doświadczeniem wtedy, gdy staramy się o to, by jego częstotliwość była adekwatna do uzdrawiającego charakteru tego sakramentu. W końcu, kiedy pojawia się choroba, lekarza odwiedzamy aż do skutku, czyli do odzyskania zdrowia. W sensie duchowym, sakrament pokuty jest gabinetem lekarskim samego Chrystusa.
Teraz zacząłem się uśmiechać do siebie. Kiedy zaczynałem pisać tego posta, spojrzałem na refren dzisiejszego psalmu responsoryjnego i pomyślałem, że warto to rozważanie poświęcić myśli, którą on w sobie zawiera. 
Pokój zakwitnie, kiedy Pan przybędzie.
Zastanawiałem się nie raz, o jaki pokój tutaj chodzi. Bo można by mówić o pokoju na świecie, o pokoju, który rozumiemy jako brak wojen i innych złych zdarzeń. O pokoju, który rozumiemy, jako brak złości, nienawiści, podenerwowania, napaści. Takim zewnętrznym, ogólnoświatowym stanie powszechnej miłości człowieka do człowieka. W tym sensie, spoglądając na nasz świat na pewno przyjdzie nam czekać na przyjście Pana Jezusa.
Ale jest jeszcze inna rzeczywistość pokoju. Ta, którą święty Augustyn ujął w słowach "Niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie mój Boże". Myślał tu święty o pokoju serca, takim bardzo indywidualnym, bardzo osobistym pokoju. Pokoju, który w sumie może stać się źródłem tego wielkiego pokoju na świecie.
O co chodzi z tym pokojem serca i niepokojem, dopóki serce człowieka nie spocznie w Bogu? Chodzi tak na prawdę o to, czemu poświęciłem kilka pierwszych akapitów. Jako spowiednik, ale także jako i grzesznik, zauważyłem już dawno, że czas, bezpośrednio po spowiedzi, jest dla mnie czasem szczególnego spokoju wewnętrznego. Mniej targa mną wątpliwości, łatwiej skupić mi się na powierzonych mi zadaniach. Łatwiej mi zmotywować się do pracy. Trudniej mnie zdenerwować i wyprowadzić z równowagi. Moje myśli jakoś bardziej mkną do tematów związanych z Bogiem. Mniej rozpraszam się na modlitwie.
Wszystko dlatego, że Pan przybył i jest we mnie ze swoją łaską. Pokój kwitnie. Przynajmniej do momentu, w którym nie zaczynam się wykolejać i popadać w grzech. Wówczas pokój niknie. Umiera, a w jego miejsce wchodzi niepokój i rozdrażnienie, czasem frustracja.
Prosta refleksja prowadzi do równie prostego wniosku. Trzeba zrobić wszystko, aby stan pokoju wynikającego z obecności Pana utrzymać. A tu wraca jak bumerang początek tego posta, a wraz z nim pytanie: Czy można ów pokój mieć w sobie, gdy staram się o niego tylko od święta?

Komentarze