Kilka myśli o internetowych specjalistach od wszystkiego

Ostatnio jeden z moich znajomych dodał mnie do zamkniętej grupy na fejsie, podpowiadając, że czasem da się tam merytorycznie podyskutować. Grupa jedna z wielu podobnych: Jak będzie w akapie? - sekcja katolicka. Dla niewtajemniczonych najpierw dwa słowa o Akapie jako takim. Wchodząc na stronę Akapedia znalazłem tam następującą definicję:
Anarchokapitalizm (skrót akap, ang. anarcho-capitalism oraz ancap) - system społeczno-gospodarczo-polityczny oparty na aksjomatach. Jest jednym z nurtów libertarianizmu (obok np. minarchizmu, agoryzmu, paleolibertarianizmu) i anarchizmu (tutaj lepiej nie mówić obok czego). Postuluje zastąpienie wszystkich elementów państwa organizacjami bez terytorialnego monopolu na przemoc (dobrowolnymi, finansowanymi dobrowolnie), włączając w to np. zastąpienie policji prywatnymi agencjami ochrony (PAO). W akapie będzie się płacić złotem, bitcoinami lub innymi walutami emitowanymi przez jednostki lub organizacje (z pokryciem w towarze lub nie - rynek zweryfikuje).
Zainteresowanych szerszymi badaniami nad zagadnieniem, odsyłam do źródłowej strony. Z perspektywy mojej, człowieka dodanego gdzieś, wcześniej nie uświadomionego co do struktury, sposobu postrzegania rzeczywistości, obowiązującego na grupie języka itp. zagadnień trafiłem nagle do jakiegoś alternatywnego świata, który otaczającą mnie rzeczywistość widzi jakoś tak inaczej. Pierwsze co zwróciło moją uwagę. Niezależnie od pojmowania akapu jako takiego, aksjomatów i innych dziwnych spraw, grupa ta jest bastionem katolickich tradycjonalistów w opcji ultra. Ci w każdym razie są na grupie najbardziej aktywni. Posługują się przy tym dosyć "wyłączającym" językiem w odniesieniu do innych wierzących. Wszystko w otoczce dyskusji na tematy Kościoła i z troski o niego. Troska ta bardzo często wyraża się w ostrej krytyce działań papieża Franciszka, św. Jana Pawła II itp. Każdy, kto stanie w obronie zagadnień takich jak ekumenizm, nowa liturgia itp., musi się liczyć z tym, że podpadnie i stanie się ofiarą "wyjaśniania", że to nie tak bo św. Pius X, św. Pius V... "Analiza demograficzna" grupy i jej aktywistów daje dość ciekawy obraz. Sporo studentów kierunków wszelakich i ich absolwentów. Mało kto ma w zakładce wykształcenie kierunek teologia. Sporo profili z różnymi obrazkami w profilu, zamiast swojego zdjęcia, co mnie osobiście drażni, bo uważam, że swoje poglądy swoją twarzą się podpisuje. Pojawiają się licealiści, całkiem świeżo upieczenie absolwenci gimnazjów, pojawiają się osoby starsze, pracujące w różnych miejscach i dziedzinach. Będzie kilku księży (może), jeden jezuicki kleryk... I tu wreszcie (dopiero) dochodzę do meritum sprawy, która leży u podstaw mojego dzisiejszego pisania. Posiedziawszy troszkę na grupie, poczytawszy to i owo, wyrażając czasami jakieś zdanie w komentarzu, pewnego dnia postanowiłem wysmarować posta. Bo pewne treści doprowadziły we mnie do dojrzałości wybuch buntu i chęć powiedzenia swojego "non possumus" wobec pewnych treści i poglądów. Zrobiło się szumnie, bo uruchomiłem tym postem sporą, trwającą kilka dni dyskusję. Dyskusja zawarła w sobie wszystko od merytorycznej wymiany argumentów, po zalecenia, bym się douczył, zwłaszcza odprawiania w dawnym rycie, aż po teksty w stylu, że się wynoszę, bo skończyłem seminarium i studiowałem teologię i takie tam, co przecież nie daje mi wcale prawa, do uważania się za autorytet w danej dziedzinie. (Bo dziwnym byłoby, żeby ksiądz, po 6 latach litych studiów magisterskich, uzupełnionych dodatkowymi trzema latami i uzyskaniem tytułu licencjata teologii miał coś do powiedzenia.) To ostatnie mnie troszkę rozjuszyło. Przypomniałem sobie scenę z filmu "300". Kiedy Leonidas i jego gwardia, będąc na spacerze spotykają siły greckie zebrane w innych miastach, słyszy zarzut - dlaczego was tak mało. Odpowiada na niego średnio kulturalnie, ale dość merytorycznie. Zadaje pytania poszczególnym osobą: Kim jesteś? Czym się zajmujesz? Odpowiedzi są różne. Garncarz, kowal... Wszyscy byli uzbrojeni tak samo, ale cóż. Tylko trzystu spośród nich parało się wojną i walką zawodowo... Pojawiła się we mnie też taka refleksja. Jak to jest, że kiedy na jakimkolwiek publicznym forum, w swojej dziedzinie, wypowiada się dajmy na to fizyk jądrowy, to nikt, poza ewentualnie innymi specjalistami z jego dziedziny, nie podważa jego autorytetu? Kiedy zaś w swojej dziedzinie wypowiada się teolog, katecheta, ksiądz, to każdy, kto przeczytał kawałek Pisma świętego, kilka książek i artykułów w internecie, podejmuje polemikę i bez lęku wyrzuca błędy itp., bo tezy nie zgadzają się z przyjętymi przez niego? Nie żebym był przeciwny dyskusjom teologicznym z nie-teologami. Niemniej chciałoby się, by wyglądały one tak, jak moje rozmowy o chorobach z lekarzami. Niby coś wiem, niby coś czytałem, ale nigdy przez myśl mi nie przeszło, żeby lekarzowi wytykać błędy w myśleniu czy wiedzy na temat dziedziny, w której ma prawo być nazywany specjalistą. I znów - nie chcę, bo go nie mam - monopolu na prawdę. Sam ciągle czytam i uczę się, by rozwijać się w mojej dziedzinie. Rodzi się we mnie tylko dziwne podrażnienie,że to, co nie dzieje się w przypadku innych dyscyplin, wobec teologii pojawia się tak łatwo. Wiem, że wpis jest bardzo na gorąco. Bardziej emocjonalny niż merytoryczny, ale cóż... to przecież blog jest.

Komentarze