Dziś
stajemy pod Krzyżem po raz trzeci. Czego tym razem Chrystus pragnie nas
nauczyć?
Lekcja
trzecia streszczona jest w słowach: 25 A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria,
żona Kleofasa, i Maria Magdalena. 26 Kiedy
więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do
Matki: "Niewiasto, oto syn Twój". 27 Następnie
rzekł do ucznia: "Oto Matka twoja". I od tej godziny uczeń
wziął Ją do siebie.
Tę
scenę rozważaliśmy zapewne już nie raz. Przy różnych okazjach. W różnych
okolicznościach. I zapewne nie raz wzruszało nas to szczególne spotkanie Matki
i Syna. Skupialiśmy się na boleści Matki, wpatrującej się w konającego,
niesłusznie skazanego Syna. Zastanawialiśmy się też nad rolą św. Jana, który ma
się matką zaopiekować.
Kiedy
stanąłem wobec rzeczywistości przygotowania tego kazania, ujrzałem trzy drogi,
które mogą spod Krzyża prowadzić. Wszystkie można wyprowadzić od słów: Oto matka Twoja.
Pierwszą,
jest spojrzenie na nasze relacje rodzinne. Na miejsce matki w naszym życiu.
Z
dzieciństwa przechowuję w pamięci wiele obrazów związanych z moją mamą.
Przypuszczam, że wielu spośród tu obecnych także. Są to obrazy – przyznać muszę
– różne. Takie, w których mama gra rolę super bohatera ratującego mój mały
dziecięcy świat przed różnymi potworami i zniszczeniem. Bo wiadomym jest
każdemu, że mama, dla malucha jest jak prywatny anioł, gotowy na każde
zawołanie otulić skrzydłami, podać pomocną dłoń, przeprowadzić nad dziurawą
kładką, jak na słodko-cukierkowym obrazku, do dziś wiszącym w dziecięcych
pokojach. Wystarczy rozbić kolano, zapłakać, aby matka rzucała wszystko i
przybywała na ratunek.
Pamiętam
też sytuacje, w których dosięgał mnie wzrok mamy niosący ze sobą pomieszanie z
pochwałą. Bo coś mi się udało. Bo napełniłem ją dumą. Choćby wtedy, gdy
wreszcie, po wielu upadkach nauczyłem się jeździć na rowerze, czy jako
przedszkolak wręczałem jej własnoręcznie wykonaną, nikłej wartości artystycznej
laurkę.
Pamiętam
też niestety sytuacje, z których dumnym być nie mogę. Gdy jako krnąbrny
nastolatek wiecznie próbowałem postawić na swoim, doprowadzając do niejednej
kłótni. Może i łez, choć nigdy ich nie widziałem… a może i nie chciałem
widzieć. Momenty, gdy mama wychodziła z wywiadówki czerwona ze wstydu, bo moje
zachowanie w szkole nie było takie, do jakiego mnie wychowywała.
Teraz,
gdy jako kapłan zasiadam w konfesjonale, odczułem i odczuwam nie raz
niesamowity ciężar tych matczynych łez. Wylewanych kiedyś przez moją mamę i
tych, które niejedna matka wylewa w konfesjonale bolejąc nad swoim dzieckiem.
Jako kapłan nauczyłem się, że każda taka łza powinna stanowić potężny wyrzut
sumienia dla tego, który ją spowodował. Ale jak już powiedziałem sam o sobie –
łzy te, trudne są do zobaczenia. Szczególnie wtedy, gdy w miejsce miłości do
matki – pojawia się złość, upartość i zaślepienie. I dziś stając pod krzyżem
Chrystusa wraz z Maryją muszę szczerze spojrzeć w swoje serce, aby zapytać –
czy zdobyłem się na słowo PRZEPRASZAM?
Za choć jedną z tych łez? Albo dalej jak ślepiec brnę w swoim kierunku i nic
sobie z tych łez nie robię?
I
to jest moment, by każdy w ciszy sumienia przyjrzał się swoim relacjom z mamą.
Temu jak one wyglądały i jak wyglądają dziś. Czy jako dziecko – jestem
posłuszny? Czy jako dorosły – otaczam czcią, odwiedzam, znajduję dla niej czas?
Czy jestem wyrozumiały dla jej starości i choroby? Czy nie spycham na margines
mojego życia? I co najważniejsze: Czy nie jestem przyczyną jej łez, po kryjomu
wylewanych? A jeśli stało się tak, że moją mamę Bóg już powołał do siebie: Czy
nawiedzam jej grób? Czy pamiętam w modlitwie? W ofiarowanej Mszy świętej?... Oto matka twoja….
Ale
mówiłem, że pod Krzyżem rysują się trzy drogi. Jaka jest więc druga?
Druga
jest zdecydowanie bardziej teologiczna i duchowa. W drugiej słowa Jezusa
traktujemy bezpośrednio. Odnosimy wprost do Maryi.
Tradycja
Kościoła, naucza nas, że Maryja jest matką nas wszystkich. Że na mocy
szczególnego przywileju, staje się szczególną orędowniczką, patronką i przez
Jej wstawiennictwo, możemy nasze modlitwy zanosić do Boga. Wyraża się to w
różnorakich formach kultu, wielości pieśni, modlitw i litanii. Wyraża się to
także w tym, że w sposób szczególny stawia się ją nam, wierzącym, jako wzór i
przykład do naśladowania.
W
kontekście tego nauczania Kościoła trzeba znów przyjrzeć się naszej relacji z
Maryją. Bo przecież w naśladowaniu Jej życia, odnajdujemy wskazówki na
prowadzenie życia w taki sposób, by osiągnąć jego cel – zbawienie.
Maryja
staje dziś przed nami jako Matka Ukrzyżowanego, w pełni podporządkowana woli
Bożej i ekonomi zbawczej. Można przypuszczać, że nie rozumiała tego planu, w
którego realizację Bóg ją włączył, a jednak stojąc pod krzyżem, daje przykład
heroicznego trwania w wierności i zaufaniu Bogu, choć zdrowy rozsądek
podpowiada, że nie ma to sensu. Stawia nas to wobec pytania o to, czy naprawdę
rzetelnie staramy się poznawać wolę Bożą względem naszego życia? Czy
zasłuchujemy się w słowo Boże i staramy się odczytywać znaki czasu, wobec
których stawia nas Bóg? Czy tak jak Maryja, potrafimy zaufać i oddać się Bogu,
bez zastrzeżeń, bez stawiania warunków, bez odwracania się od Niego, gdy
nadchodzą trudności?
Postrzegamy
też Maryję jako niewiastę modlitwy. Jakże to wygląda wobec wielorakich naszych
problemów z tym elementem chrześcijańskiego życia. Tak często w konfesjonale
słyszę: „zapomniałem”, „nie miałem czasu” by się pomodlić. Oto matka Twoja – twoja wychowawczyni i wzór do naśladowania.
I
wreszcie droga trzecia. Znów mistyczna, teologiczna, ale także ważna, choć jej
określenie zabrzmi staroświecko. Dawniej, gdy mówiono o Kościele posługiwano
się sformułowaniem: „Kościół święty, Matka nasza”… Piękne słowa, określające
relacje człowieka wierzącego, ochrzczonego z Kościołem.
Dziś,
brzmi to śmiesznie. Szczególnie biorąc pod uwagę „medialne” podejście do
Kościoła. Ale przecież, choć dawne, określenie to wcale nie straciło na
znaczeniu, wartości i aktualności.
Kościół to
Matka. I jak każda matka, kocha swoje dzieci. Ale też jak każda matka, pragnie
je wychowywać. Jak każda matka, boleje i płacze nad ich upadkami i odejściem.
Wiem, że
trudno to sobie wyobrazić, kiedy widzi się Kościół jako instytucję
biurokratyczną, zarządzaną przez rozliczne zastępy duchownych. Ale właśnie ten
obraz powinien dziś szczególnie mocno wybrzmiewać w naszych sercach. Oto matka twoja. Dziś – Matka Bolesna,
Matka Bolejąca. Matka, jakże często odrzucona, wyśmiana, jakby niepotrzebna już
była człowiekowi, który przez dwa tysiące lat przecież dojrzał i dorósł, i wie
co mu wolno a co nie. Więc się Matko-Kościele nie wtrącaj i usuń w cień.
A ja mam
mocno zapisane w uszach słowa mojej mamy, która do dziś mi powtarza, że jestem
jej dzieckiem. Niezależnie od 30 lat na karku, w tym sześciu w kapłaństwie. I
Kościół-Matka może powiedzieć nam to samo. Nadal jesteście moimi dziećmi.
Niezależnie od XXI wieku, niezależnie od aktualnie obowiązującej mody,
niezależnie od trendów politycznych, społecznych i kulturowych. Nadal jesteś
moim dzieckiem, nawet jeśli mnie odrzucasz swoim postępowaniem, nawet jeśli nie
akceptujesz tego jak pragnę cię wychować, nawet jeśli obruszasz się na moje
pouczenia i uwagi.
Dziś wydaje
się to najtrudniejszym wyzwaniem – dostrzec w Kościele Matkę. Bo kiedy
spotykamy się z mamą w domu – wszystko jest jasne, gdy przyjmujemy Maryję jako
matkę – też, ale w przypadku Kościoła już nam to tak łatwo nie przychodzi. Bo
łatwiej jest krytykować instytucję, niż Matkę. Zresztą, wobec matki, każdy człowiek
odczuwa dług wdzięczności za dar życia chociażby. Chyba, że jest ostatnim
draniem.
A Kościół
jako Matka też daje nam życie. Bo w Kościele i przez niego otrzymujemy dar
życia wiecznego w sakramencie Chrztu. Dar, którego tak często nie cenimy, nie
doceniamy. Już choćby za niego winniśmy wdzięczność. A przecież to nie
wszystko. Bo Kościół jako Matka, wychowuje nas, poprzez nauczanie oparte na
Ewangelii i Tradycji Apostolskiej. Bo przygarnia nas i przyprowadza do
Miłosiernego Ojca w sakramencie pokuty.
Oto matka Twoja. Mówi dziś Jezus z krzyża
ucząc nas o wartości matki, Maryi i Kościoła. Oto matka Twoja. Mówi do ucznia podtrzymującego zbolałą niewiastę
spoglądającą na konającego syna. Oto
matka Twoja… Twoja? Jesteś gotów przyjąć ją od tej godziny do siebie?
Komentarze
Prześlij komentarz