Jest
piątkowy wieczór. Kościół mroczny i ciemny, rozświetlany zaledwie blaskiem
kilku świec. Stoję na środku, w przestrzeni pomiędzy ławkami, ubrany w komżę i
fioletową stułę, zaskoczony nieomal, że zaraz rozpocznie się Droga Krzyżowa.
Tak, jakby Środa Popielcowa uciekła mi gdzieś pomiędzy palcami. Tak, jakby jej
nie było. Rozpoczynam znakiem krzyża. Wypowiadam słowa wprowadzenia i zachęty.
Oddaję mikrofon młodzieży, a sam odchodzę w stronę pierwszej stacji, gdzie
stoją już ministranci z krzyżem. Jest też matka z malutką dziewczynką.
Od
tej pierwszej stacji, biorę dziewczynkę za rękę. Idzie tak ze mną. Klęka gdy i
ja przyklękam, próbuje uczestniczyć na swój dziecięcy sposób w tym
nabożeństwie. Przygląda się stacjom, tak wysoko umieszczonym, tak niewyraźnym,
bo oświeconym zaledwie nikłym światłem niesionej przez ministranta latarki.
Stara się śpiewać, na tyle, na ile potrafi powtórzyć słowa refrenu: Matko, która nas znasz…, aklamacji: żeś przez Krzyż i Mękę swoją… Czasem,
zupełnie nie przejmując się ciszą, skupieniem, jakiego chcielibyśmy oczekiwać w
tak poważnym, pasyjnym nabożeństwie; opowiada mi o tym, co dziś robiła w
przedszkolu… Zasłyszane w rozważaniu słowa o upadku Jezusa, znajdują od razu
odniesienie do życia. A ja też się
przewróciłam i mam teraz guza na nodze. Tutaj. Pokazuje na swoje kolano.
Tak zwyczajnie, tak naturalnie, bo przecież to jest jej życie, to jest jej
droga z krzyżem na tu i teraz.
Jestem
księdzem, czuję się w obowiązku zwrócić czasem jej uwagę na to, co się dzieje.
Pokazuję jej więc obrazy, tłumaczę w miarę możności stacje, oczywiście szeptem,
by nikt nie mógł czuć się urażony, czy zgorszony. I tak, dochodzimy do stacji
czternastej. Dziewczynka spogląda to na mozaikę na ścianie, to na mnie. I
wreszcie mówi z powagą nauczyciela, karcącego krnąbrnego ucznia coś, co bardzo
mnie dotknęło: Pan Jezus już umarł. Odzywający
się we mnie katecheta oczywiście zaraz musiał sprostować, że przecież Pan Jezus
żyje. Na co ona jeszcze raz: Pan Jezus
dawno umarł i dawno Zmartwychwstał bo bardzo nas kocha.
Słowa
małego dziecka przemówiły do mnie mocniej, niż mógłbym się spodziewać. Może to
jest właśnie nasz problem? To, że to wszystko było dawno? I dlatego, kiedy
spoglądamy na Tajemnicę Męki, kiedy spotykamy się na Drodze Krzyżowej, czy
Gorzkich Żalach, nie zawsze wydaje się nam realnym to, o czym te nabożeństwa
pouczają. Może to właśnie dlatego, że było to dawno, oburza nas brutalnie
prawdziwe przedstawianie prawdy o Męce Pańskiej, z jakim mamy do czynienia
chociażby w głośnym filmie „PASJA” Mela Gibsona. Bo to było dawno, więc niech
pozostanie dawnym, zamglonym, mało ostrym i mało wyraźnym…
Ale czy aby na pewno
spotykamy się tu, w czasie tego nabożeństwa po to, by karmić się słodkim,
przelukrowanym wyobrażeniem o Krzyżu Chrystusa?
Drodzy
Bracia i Drogie siostry,
aby
wejść w przeżywanie Gorzkich Żali i kazań pasyjnych, musimy jasno sobie
powiedzieć. Męka
i Krzyż to prawdziwe i realne wydarzenia. Brutalne, pełne bólu i nienawiści, złości i szyderstwa. Takimi były one dla Chrystusa. Dlaczego to takie ważne? Bo dopiero, gdy spojrzymy na nie w prawdzie, dostrzeżemy ogrom MIŁOŚCI, której są konsekwencją. Tak. Krzyż, to konsekwencja MIŁOŚCI Boga do człowieka. Krzyż, to ofiara całopalna MIŁOŚCI najdoskonalszej. Krzyż, to znak MIŁOŚCI najprawdziwszej… MIŁOŚCI, której pragniemy się tutaj dziś i w ciągu kolejnych kazań pasyjnych uczyć.
i Krzyż to prawdziwe i realne wydarzenia. Brutalne, pełne bólu i nienawiści, złości i szyderstwa. Takimi były one dla Chrystusa. Dlaczego to takie ważne? Bo dopiero, gdy spojrzymy na nie w prawdzie, dostrzeżemy ogrom MIŁOŚCI, której są konsekwencją. Tak. Krzyż, to konsekwencja MIŁOŚCI Boga do człowieka. Krzyż, to ofiara całopalna MIŁOŚCI najdoskonalszej. Krzyż, to znak MIŁOŚCI najprawdziwszej… MIŁOŚCI, której pragniemy się tutaj dziś i w ciągu kolejnych kazań pasyjnych uczyć.
Lekcja
pierwsza: „Gdy przyszli na miejsce, zwane «Czaszką»,
ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego
stronie. Lecz
Jezus mówił: «Ojcze,
przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią». Potem rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając losy. ”
(Łk 23,33-34)
Pierwsze
słowa, które Jezus wypowiada już po ukrzyżowaniu, skierowane są do Boga Ojca,
ale dotyczą ludzi, którzy wykonują na Nim wyrok śmierci. Jakże inne są od tych,
jakich spodziewać by się można było po skazańcu, w tak beznadziejnej sytuacji.
Nie ma w nich złości, nienawiści. Jest w nich za to niesamowita, gorąca,
żarliwa troska. Przebacz im.
Nie bądź zły. Nie wyciągaj konsekwencji. Widzisz, że to co robią jest złe.
Widzisz, że brak im miłości, że brak w nich odpowiedzi na moje posłannictwo,
ale przebacz im, bo nie wiedzą co czynią. Przebacz, bo są zbyt zaślepieni. Bo nie
dorośli do tego daru, jaki im we mnie ofiarowałeś.
Dziś
można by to wołanie rozszerzyć i mówić dalej. Przebacz im, bo pomimo tego, że
wszystko to już się wydarzyło, że wiedzą, że znają przekazy i świadectwa, to
nadal ich wiara jest słaba. Przebacz im, bo w dalszym ciągu, tak wiele spraw
przesłania im Ciebie i moje posłannictwo. Przebacz im, bo tak łatwo im
zrezygnować z tego co dobre, na rzecz tego co wygodne.
Chrystus
ukrzyżowany swoje Przebacz im
wypowiada wciąż i nadal, po dziś dzień. Rozciąga te słowa i idącą wraz z nimi
modlitwę o miłosierdzie na każdego z nas, na każdą sytuację grzechowego upadku,
na każdy ten raz, gdy odtrącamy Go i Jego Ewangelię zasłaniając się modą,
współczesnością, czy zwyczajnym wygodnictwem. Na każdą sytuację, gdy brak
miłości w nas uderza w drugiego człowieka kłamstwem, oszczerstwem,
nieszczerością, obmową. Gdy objawia się w oszustwie, kradzieży. Gdy jest
obojętnością na grzech drugiego człowieka, albo na krzywdę jakiej od innych
doświadcza. I słowa Jego powinny powalać nas na kolana. Bo prawdą jest, że
ilekroć usuwamy się poza obręb łaskawości Boga, kiedy grzechem odcinamy się od
Jego łaski – nie wiemy co czynimy. Ważymy się na ryzyko, którego nie podobna
porównać do niczego. I dlatego o tym wołaniu nie wolno nam zapomnieć. Powinno
brzmieć ono w naszych sercach niczym dźwięk pobudki, niczym alarm, który stawia
na nogi i przymusza do uwagi, do czujności skierowanej na troskę o codzienne
odpowiadanie na tę niezwykłą, ukrzyżowaną miłość.
Wołanie
Ojcze przebacz im… jest wyzwaniem,
które powinno przejmować, ale i skłaniać do naśladowania. Bo przebaczać jest
trudno. Bo przebaczać, trzeba uczyć się wciąż na nowo, gdy doświadczamy zła. I
Chrystus ukrzyżowany, po raz kolejny okazuje się tu mistrzem niedoścignionym.
Bo przebacza od razu, bez czekania aż rany się zaleczą, bez upływu czasu.
Właściwie to nawet uprzednio, bo musi być świadomy tego, że nie wzruszy katów i
nie skłoni ich do miłosierdzia. A jednak przebacza – ukazując nam drogę, która
choć trudna, a może właśnie dlatego, że trudna, jest drogą prawdziwej MIŁOŚCI.
Jest JEGO drogą.
Aby
wkroczyć na tę drogę, trzeba umieć spojrzeć w głąb własnego serca. Trzeba
uporządkować szkody, jakie wyrządził w nim grzech. Trzeba przebaczyć sobie
samemu, własną niedoskonałość, własne niedomagania. To, że nie potrafi się
dorosnąć do ideału, jaki mocno stawia się sobie samemu przed oczy. Dopiero, gdy
sami przebaczymy sobie, będziemy potrafili otworzyć się na łaskę przebaczenia
Chrystusa, jakie ofiarowuje nam z krzyża, a które dopełnia się w sakramencie
pokuty. Na tym doświadczeniu, możemy zaś nauczyć się prawdziwie przebaczyć
drugiemu człowiekowi. I choć dalej przebaczenie będzie trudne i wymagające
wysiłku, to jednak znając Jego wartość, opierając się o lekcje miłości Krzyża,
nie będziemy potrafili odmówić tego dobra bliźniemu.
Ważnym
jest, byśmy nauczyli się spoglądać na
krzyż Chrystusa poszukując w nim inspiracji do postępowania względem drugiego
człowieka. Byśmy zasiedli w ławie szkoły, gdzie profesorem będzie Chrystus,
ukazujący nam miłość z krzyża płynącą.
Dziś pierwsza niedziela Wielkiego Postu. Dziś pierwsze Gorzkie Żale, pierwsze pasyjne kazanie. Stajemy przed krzyżem Jezusa Chrystusa i wsłuchujemy się w słowa, które przybity do niego wypowiada jako lekcje dla nas. Czy przyjmiemy te lekcje do serca?
Komentarze
Prześlij komentarz