Kazanie pasyjne 3


Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia.
1 Kor 1, 18


         Drodzy Bracia i Siostry.
W kolejnym naszym spotkaniu, po raz trzeci chcemy przyjrzeć się Krzyżowi, opierając nasze rozważania o to, co może nam podpowiedzieć Krzyż Harcerski.
W poprzednich, kolejno zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Krzyż jest dla nas wezwaniem do ciągłego zachowywania czujności i uwagi, by grzech
i zło nie wkradły się w naszego życia. Stwierdziliśmy także, że Krzyż staje przed naszymi oczyma jako drogowskaz, który wskazuje nam cel wędrówki, jakim jest nasze życie.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że jeśli nawet dostrzegliśmy już te dwie prawdy, że nawet jeżeli uznaliśmy, że warto przyjąć je do swojego życia i zacząć realizować, to tym decyzjom towarzyszy lęk. Lęk tym mocniejszy im bardziej odczuwamy, że w tych decyzjach jesteśmy sami.
Lęk przed samotnością jest jednym z największych, jaki może towarzyszyć człowiekowi. Człowiek bowiem nie został stworzony do samotności i potrzebuje wspólnoty, doświadczenia obecności innych ludzi, którzy myślą podobnie, ludzi, którzy dokonują podobnych wyborów i decydują się na podjęcie podobnych ciężarów. Zwyczajnie jest nam łatwiej wtedy podołać temu wszystkiemu co niesie ze sobą nasze życie – bo widzimy, że są wokół nas ludzie, którzy w podobny sposób muszą sobie radzić.
Ale jak się to ma do Krzyża? Tym bardziej, że akurat rozważanie Męki Chrystusa wskazuje, że poza nielicznymi momentami, to tak naprawdę niósł go sam, i sam przyjmował na siebie cały ten ból i wszystkie razy i rany, jakie Mu zadano.
Wróćmy więc do Harcerskiego Krzyża. Jeśli przyjrzeć się mu bliżej, to z łatwością zauważa się, że Jego powierzchnia bynajmniej nie jest gładka. Wręcz przeciwnie. Ma chropowatą fakturę, składająca się z wielu małych punkcików. Jest to jeden z symboli, które w tej odznace można odczytać. Wskazuje on na to, że rodzina Harcerska jest wielka. Każdy więc, kto nosi Krzyż Harcerski ma wokół siebie wielu braci i wiele sióstr, którzy podążają podobną drogą. Każdy więc, kto nosi ten Krzyż, ma prawo do odczuwania związku i wspólnoty z nimi.
I rzeczywiście. Środowiska Harcerskie, które znam, są czytelnymi świadectwami tej szczególnej zażyłości, jaka rodzi się i rozwija pośród ludzi, którzy wyznają te same wartości i starają się je wcielać w życie, czasem wbrew ogólnie panującym trendom i modom. Relacje te, bardzo przyjacielskie, siostrzano-braterskie, dają poczucie siły każdemu poszczególnemu Harcerzowi i Harcerce, którzy realizując w życiu program krańcowo różny od tego, który bardzo często obierają ich koledzy i koleżanki, wiedzą, że mają oparcie, wzór, pomoc – więc mogą trwać przy swoim nawet, jeśli inni stawiają ich przy pręgierzu szyderstwa. To też jest wielką pomocą w tym, by każdy jeden Harcerz czuł się odpowiedzialny za wspólnotę swojej organizacji. Dbał o jej dobre imię. Wreszcie, pozwala to na tę szczególną formę miłości, jaką jest wzajemne napominanie się, by razem wzrastać w wypełnianiu wspólnie wyznawanych ideałów.
Dlaczego to takie ważne!?
Popatrzcie drodzy bracia i siostry wokół siebie. Jest nas tu pewne grono osób, które, przynajmniej w zgodzie z teologiczną nauką Kościoła zawiązują wspólnotę. Jesteśmy tu, w tym samym, bardzo jasno skonkretyzowanym celu. Chcemy w czasie nabożeństwa Gorzkich Żali rozważać Mękę Jezusa Chrystusa. Wsłuchujemy się w te same kazania pasyjne. Po wielokroć w tych samych momentach kiwamy zgodnie głowami. Zewnętrzny obserwator mógłby swobodnie wysnuć wniosek, że tworzymy jednomyślną wspólnotę, która staje się dla siebie nawzajem wsparciem w tych szczególnie trudnych momentach.
Ale wiemy sami jak to często wygląda w naszym codziennym życiu. Owszem, w kościele jesteśmy wszyscy, uczestniczymy w tym samym nabożeństwie, słuchamy tej samej Ewangelii i tego samego kazania. Ale czy tworzymy prawdziwą wspólnotę miłości, taką jak ta, o której możemy wyczytać choćby w Dziejach Apostolskich? Bardzo często niestety nie. Częściej rolę odgrywają tu nasze osobiste interesy, przemyślenia, urazy, których nie potrafimy sobie nawzajem zapomnieć i przebaczyć. Ciężko powiedzieć, że odczuwamy w tej „wspólnocie” wsparcie, jeśli wypatrujemy tak często „tych gorszych”, którzy pomogą nam podbudować swoje przekonanie o własnej „lepszości”.
Czy to jest nauka, jaka płynie z Krzyża?
Oczywiście, że nie! Spójrzcie na Krzyż, ten, który jest tu, w głównym ołtarzu!... I przypomnijcie sobie jak to się stało, że Chrystus został do niego przybity.
Od dzieciństwa słyszymy, że Chrystus przyjął krzyż z miłości do ludzi, aby przez Swoje cierpienie odkupić winy i grzechy ludzi, którymi obrażali Boga. Może też nie raz słyszeliśmy, że poniósł tę śmierć za każdego jednego, bez wyjątku człowieka. Że w tym swoim cierpieniu nie ważył, nie mierzył i nie kategoryzował grzeszników na lepszych i gorszych.
W Jego oczach, którymi wpatruje się w nas, z wysokości swojego Krzyża jesteśmy równi, w równy sposób zasługujemy na Miłość, którą nam na Krzyżu okazał. Dlaczego więc tak trudno nam, tutaj obecnym, (nie mówię już nawet o tych, których nie ma i nie bywa), spojrzeć na siebie nawzajem z Jego perspektywy? Na Jego sposób?
Czy aby egoizm i przerośnięta miłość własna, jest aż tak cenna dla naszego życia? I Jeszcze inaczej, czy opierając się o nią, będziemy w stanie zawiązać jakąkolwiek wspólnotę?
Powiedzmy sobie jasno. Wspólnota, każda jedna. Wspólnota domu rodzinnego, wspólnota klasy w szkole, wspólnota harcerzy i harcerek, wreszcie wspólnota parafialna i wspólnota Kościoła. Wszystkie one mają u podstawy, w fundamencie miłość. Ale to nie jest miłość konkretnego człowieka do samego siebie! To jest miłość ofiarna, miłość otwarta na drugiego człowieka. Miłość pełna czułości i troski.
W prawdziwej wspólnocie przestaje się liczyć nastawienie na „ja”. Tym, co jest wartością nadrzędną, staje się dobro ogółu. To jest trudne, szczególnie w tym świecie, tak mocno podkreślającym indywidualizm, wartość jednostki i jej osobistego sukcesu.
Dlaczego tylko nikt nie chce zwrócić uwagi na tak częste wśród celebrytów, gwiazd i gwiazdeczek sceny, kina i estrady, problemy w życiu osobistym? Na wcale nie rzadkie tragedie, jakimi naznaczone bywa ich życie? No, może wtedy, gdy trzeba nagłośnić tragiczną śmierć takiej osoby. Wtedy możemy się dowiedzieć. Ale dlaczego tak to wygląda? Przecież są oni czystymi reprezentantami mentalności sukcesu. Osiągnęli wszystko. Są na szczycie. Czego im brakuje? Czego poszukują? Dlaczego, skoro osiągnęli sukces medialny, tak trudno osiągnąć im sukces osobisty?
Wydaje mi się, że to właśnie są owoce nadmiernego skupienia się na sobie. Że to skutki bardzo nie raz egoistycznego postrzegania świata i pragnienia, by wszystko i wszystko im służyło.
Nastawiając się na coś takiego, skazują się na samotność. I tak naprawdę każdy egoista się na nią skazuje. Bo Jego miłość do siebie jest tak wielka, że nie pozwala przyjąć tej miłości, którą ktoś chce mu ofiarować.
Dlatego tak ważne jest, by uczyć się prawdziwie kochać każdego człowieka. Bo jeśli nie będziemy w stanie wyzwolić się z okowów miłości egoistycznej, to nie zbudujemy żadnej wspólnoty. Nie zbudujemy trwałego i szczęśliwego małżeństwa, nie zbudujemy żadnej grupy,  nie zbudujemy też wspólnoty parafialnej.
Drodzy Bracia i Siostry!
Wracając do właściwego tematu tych rozważań, chcę podkreślić, że od tego, czy będziemy czuli się otoczeni miłością w naszej wspólnocie zależy bardzo wiele. Zależ to, czy będziemy zdolni do dawania świadectwa. Czy będziemy potrafili wobec innych okazać naszą wiarę. Czy będziemy zdolni do postępowania zgodnie z jej zasadami i wymaganiami na co dzień. Bo będzie nam łatwiej, ze świadomością, że gdzieś tam obok mnie, może nie znany mi osobiście, ale na przykład z widzenia, jest inny parafianin, który przecież żyje tak jak ja. Chce realizować te same wskazania, jakie pozostawia nam Chrystus rozpięty na Krzyżu, w tej szczególnej pozie, pozwalającej na wyobrażenie sobie, że chce objąć każdego z nas.
Jak więc to zrobić? Bo to jest istotne. Myślę, że po pierwsze musimy wreszcie zdobyć się na konkretne formy walki z przejawami naszego egoizmu. Zacząć modlić się o pokorę, która pozwoli nam dostrzec, że każdy z nas ma swoje miejsce w tej wielkiej wspólnocie jaką jest Kościół. Pokorę, która nie pozwoli mi na oceniające spojrzenia rzucane wokół siebie, by wyszukiwać wady i potknięcia innych. Pokorę, która nauczy mnie z jednej strony troszczyć się o tego, który błądzi i napominać go, ale z drugiej pozwoli mi przyjąć napomnienie, którego ktoś mi udziela. Bo tego domaga się Miłość, która poprzez Krzyż Chrystusa jest nam w sposób szczególny zadana. Miłość, która musi się wyrażać między innymi w odpowiedzialności za siebie nawzajem, i za wspólnotę do której należę.
W tą odpowiedzialność wpisuje się też modlitwa za Kościół, za diecezję, za parafię, za rodzinę.
Przejawem tej odpowiedzialności, jest uczenie się dialogu we własnej rodzinie. Dialogu na każdej płaszczyźnie. Dialogu męża i żony, który oparty o wzajemne słuchanie się, dopomoże w ustalaniu wspólnych celów życiowych, w unikaniu niepotrzebnych kłótni, w poznawaniu siebie i poprzez to, w lepszym okazywaniu sobie miłości. W dialogu, który będzie budować wzajemne zaufanie. Potrzeba też dobrego, mądrego i otwartego dialogu pomiędzy rodzicami i dziećmi. Znowu, dialogu opartego na słuchaniu siebie nawzajem. Tak by rodzice w słuchaniu swych dzieci budowali zaufanie pomiędzy nimi a sobą, które pozwoli na otwarte rozmowy o sprawach trudnych, których nie brak przecież w życiu współczesnego młodego człowieka. Słuchanie to, pozwoli też lepiej poznać potrzeby i oczekiwania, jakie młodzież przejawia wobec rodziców, rodziny, życia. To może dać okazję, do wielu rozmów, które będą ważne i budujące. Bo – w ramach dygresji dodam – bardzo wiele problemów nastolatków rodzi się z tego, że czują się niewysłuchani i niezrozumiani przez najbliższych i próbują to rekompensować sobie na wszelkie możliwe sposoby, czasem wiodące do złego.
Dobry dialog w rodzinie, będzie owocował umacnianiem tej małej i bardzo podstawowej wspólnoty. Będzie też szkołą dialogu z sąsiadem i sąsiadkom, z nauczycielem, dyrektorem szkoły, księdzem, dziadkiem, babcią. Bo od dialogu opartego na wzajemnym wysłuchaniu zaczyna się zawsze zdolność do kochania innych i rezygnacji z egoistycznego spoglądania na świat. Od tego, będzie można przechodzić do coraz większych grup i wspólnot.
I to można nazwać dzisiejszą lekcją krzyża, by poprzez budowanie miłości i wzajemnego zaufania, budować wspólnotę wiary i wspólnej drogi, w której będziemy przeżywać nasze życie i zadania. Bo razem przecież jest o wiele raźniej i łatwiej, niż w pojedynkę.

Komentarze