O miłości trudnej...

Jaka jest cena dorosłości? - Pytanie, które od wczorajszego wieczora nabrało dla mnie szczególnego znaczenia. Uświadomiła mi je zgorszona? zawiedziona? uczennica. 
Czym się zawiodła - mną i moim "dorosłym" postępowaniem, które wydało jej się totalnie niezrozumiałe i zupełnie do mnie nie pasujące.
O co poszło?
Klasa III gimnazjum, dodam, że ze szkoły, w której na co dzień nie uczę. Młodzież całkowicie rozbrykana i niezdyscyplinowana. Nastawiona na to, że swoim brutalnie chamskim, nie raz wulgarnym zachowaniem zawojuje świat. Młodzież, która doprowadza swoich nauczycieli do nerwicy, bo nie ma środków dyscyplinowania, które by ich choć trochę motywowały.
Pośrodku nich ja. Zazwyczaj uśmiechnięty, wesoły, żartujący ze swoimi klasami, które przyzwyczajone są do tego, że jestem postrzelonym "dobrym duszkiem". Ja, z kamienną twarzą, powolnie i dobitnie podkreślający każde słowo, nie tolerujący żadnego wybryku, na próby chamskich zaczepek odpowiadający szybkimi i mocno ciętymi ripostami. Ja, wypowiadający konkretne ostrzeżenia zahaczające o groźby usunięcia z sali i wezwanie rodziców - które nie są pustymi słowami. Ja, trzymający w ręku gwizdek - bo przecież to szkoła sportowa i ostatecznie tak też się ich uciszy...
Ja, który nie byłem sobą.
Strasznie mi było źle w tej roli, ale wiedziałem, że czy mi się to podoba czy nie, muszę się w nią wcielić. 5 lat doświadczenia pracy w trudnych szkołach, z trudną młodzieżą wykorzystane w pełni.
Ale jakoś nie czuję się dumny.
Wiem, że osiągnąłem zamierzony efekt. Przez cały czas niemal godzinnego spotkania, na sali panowała niemal absolutna cisza, uczniowie, którzy na samym początku próbowali najbardziej dokazywać - z trudem, ale na własne życzenie, odczytywali kolejne fragmenty omawianego tekstu. Wszyscy słuchali i kodowali. Jeszcze tylko nie wiem, czy jeszcze jeden z założonych w tym celów uda się osiągnąć - choć drobną zmianę zachowania w szkole i docenienie tych, którzy ich uczą na co dzień...
I dalej nie jestem dumny... Bo, żeby to osiągnąć musiałem podeptać najpierw swoje zasady, a w niektórych przypadkach także ich dumę. I co najgorsze, zdaję sobie sprawę, że w tym deptaniu, oberwało się przynajmniej kilku osobom, które na to nie zasłużyły, które mając za sobą takie spotkanie, być może nigdy nie odważą mi się zaufać...
Jaka jest cena dorosłości...???
Praktycyzm i pragmatyzm, dążenie do założonych celów... Tyle się o tym pięknie mówi - zrobiłem to - i się męczę sam ze sobą... Ot cena, za bycie dorosłym, za bycie wychowawcą.
Ale patrząc na to od tej pozytywnej strony. 
Myślę, że podobne dylematy, towarzyszą nie raz rodzicom, którzy z konieczności przybierają postawę surowości wobec własnych dzieci, bo wierzą, mają nadzieję, że to przyniesie w ostatecznym rozrachunku większe dobro. I tak na prawdę ta nadzieja jeszcze tylko trzyma mnie w przekonaniu, że tak było trzeba. Bo tak na prawdę to, co zrobiłem, było próbą wychowania, choć podjętą wg zasad jakie honorowane są w danym środowisku. Może bardzo ostrą i z pozoru zimną, a jednak wypływającą z miłości, która pragnie pokazać, że w życiu obowiązują reguły, które najczęściej nie my tworzymy i wybieramy, ale które są nam narzucone z góry.
I tu jedno zdanie, które może już wielu powiedziało, ale które ja dopiero w pełni odkrywam, właśnie dzięki tym dylematom. Najtrudniejszą miłością jest miłość wychowawcy i rodzica. Miłość, która czasem musi wyglądać jakby nią nie była, i która bardzo często ma tylko nadzieję, że z tego wszystkiego wyniknie większe dobro. Miłość nierozumiana przez tych, którym jest okazywana i odtrącana poprzez to niezrozumienie. Miłość, która jest potrzebna jak każda inna, bo gdy jej zabraknie, człowiek wchodzi w dorosłość niepełny i niedokończony. Ale ta miłość, też jest miłością i z prawdziwej Miłości wychodzi i czerpie wzór...

Komentarze