... i odpuść nam nasze winy...

... jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.

Ostatnio przypomniała mi się  jedna z książek, które przeczytałem jeszcze w seminarium. "Przebaczenie i pojednanie. Przebaczyć samemu sobie." (Wiem że oba te zwroty były w tytule, ale nie pamiętam totalnie w jakiej kolejności. Jej autorem był benedyktyn, o. Anselm Grün. Pamiętam, że urzekła mnie ona.

Zwracała uwagę na to, co było dla mnie wówczas problemem. Na kwestie pogodzenia się z tym kim jestem i jaki jestem, jako podstawową dla dalszego sensownego rozwoju swojego "ja".
Okazuje się, że wcale nie jest bez znaczenia co siedzi w moim sercu. Okazuje się, że bardzo ważne jest to, jak bardzo potrafimy się nie raz "zacietrzewić", gdy czujemy się skrzywdzeni. Siedzi taka krzywda w naszym sercu, jak gwóźdź jakiś. Bolało jak nam go wbijali, to ruszać go nie chcemy, żeby przypadkiem nie zabolało znowu, kiedy będziemy go wyciągać. Przyzwyczajamy się z czasem do tego gwoździa tak bardzo, że przestajemy go zauważać. A on sobie w nas siedzi, a siedząc niezauważony zaczyna rdzewieć i zatruwać okolicę.

Dla usprawiedliwienia tej oczywistej głupoty, jaką jest łażenie po świecie z gwoździem w sercu, upieramy się potem przy twierdzeniach, które istnienie tego naszego gwoździa maja usprawiedliwić, ukierunkowując to najczęściej na tego, co nam tego gwoździa w serce wbił. I tak, zaczynamy w sobie pielęgnować niechęć do drugiego człowieka. Jest usprawiedliwiona, a jakże - przecież on nas skrzywdził, wbił nam tego gwoździa, to bolało i teraz nie chcemy mieć z tym człowiekiem niczego wspólnego.

Nie wiem, czy ta postawa jest bardziej strachem, czy czym innym. Wiem za to, że prowadzi ona do pogłębienia rozłamu pomiędzy ludźmi. Bo faktem jest, że czasami ktoś nas rani. Jest też faktem, że czasami to my kogoś ranimy. Czasami świadomie, czasami nieświadomie. Czasami okrutnie boleśnie, innym razem tak zwyczajnie i wcale nie mocno. Pytanie jakie się we mnie rodzi, to pytanie o to, co będzie, jeśli za każdym taki zranieniem pozostawię w sobie takiego "gwoździa" i będę korzystał z niego do usprawiedliwiania tego, że ja też, swoim zachowaniem ranię innych.
Bo co było najciekawsze w całej tej lekturze i co utkwiło mi w głowie po dziś dzień: Że tak na prawdę, człowiek jeśli nie przepracuje swojego zranienia, jeśli nie zdobędzie się na bolesne, ale skuteczne wyciągnięcie swojego "gwoździa", z czasem zacznie takie same "gwoździe" wbijać innym i nawet nie zauważy, że to robi, a jeśli zauważy, to uzna, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
I teraz należało by przejść wreszcie do tytułu.
Zasadę działania w sytuacjach, w których zostaliśmy zranieni, Jezus określił w słowach modlitwy "Ojcze nasz". W prośbie o odpuszczenie naszych win, gdzie wyraźnie wskazuje, że pierwszym krokiem do tego, jest to, że najpierw sami musimy zdobyć się na odpuszczenie tych win, które ludzie mają na sumieniu przeciwko nam. To jest rudne, bo w momencie, gdy decydujemy się na to, tracimy zupełnie usprawiedliwienie dla hodowania w sobie "gwoździa", z którym w międzyczasie zdołaliśmy się przecież zaprzyjaźnić nawet.

Tracąc zaś usprawiedliwienie, musimy zdecydować się na ból, jaki nieraz wywołuje operacja zwana potocznie przebaczeniem i odrzuceniem złości. I tu na to wszystko przychodzi najnaturalniejsza rzecz na świecie - strach przed bólem. Boimy się tego co nastąpi, boimy się, że zaboli to bardziej niż zranienie, które otrzymaliśmy za pierwszym razem. I dlatego wolimy zostawić to taj jak jest, bo przecież "jest dobrze" więc po co się silić na coś nowego, jeśli nawet nie ma pewności, że nowe znaczy lepsze.
...jako i my odpuszczamy...
Ten warunek spędza mi nie raz sen z powiek, bo wiem, jak trudno jest przebaczyć. Jak trudno jest dać człowiekowi drugą szansę, jeśli jestem zawiedziony, kiedy nie znajduję pocieszenia w tym zranieniu, którego sam doświadczyłem. A jednak, jeśli nie przebaczę, to jakże sam mogę się przebaczenia domagać?
Wiem jednak, że przebaczenie jest doświadczeniem oczyszczającym, że daje wolność, jakiej nie da się zaznać w innych okolicznościach. Że pozwala na zbudowanie pięknego ogrodu na gruzowisku nawet największej krzywdy z tych przeze mnie doświadczonych.

I mam w tym niesamowity wzór. Bo spoglądając na krzyż zawsze słyszę: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią. - I wtedy pytam sam siebie: A JEŚLI CI, CO MNIE ZRANILI, TEŻ NIE WIEDZIELI?

Komentarze